Święta sprzyjają sprzątaniu i rozmaitym porządkom, dlatego dziś zapraszam Was na drugą część cyklu o szafie naszego psa, a konkretnie – jej wyposażeniu. Połączyłam szelki i smycze, bo jednych i drugich nie mamy zbyt wiele, a z pewnością obie opcje Was zainteresują. Zapraszam do notki 🙂
Nasze szelki
Zacznijmy może od szelek Mac Leathera. Są to pierwsze szelki, które kiedykolwiek nabyliśmy – i chyba najpierw były te jasne. Są bardzo fajne, bo wytrzymałe i łatwe w czyszczeniu. Nie brudzą się specjalnie, jednakże mogą irytować, bo jednak się obkręcają. Jestem też pewna, że bardziej kreatywny pies się po prostu z nich wywinie. Co więcej, Mały Biały w czasie, gdy jest bardzo “nabity” i wyżyłowany, ma te szelki nieco za luźne – mimo iż maksymalnie zmniejszone w każdej z regulacji. Dolny pasek jest również nieco za długi, jednak teraz, gdy Mały Biały jest już dorosły, nie jest to tak widoczne. Zaletą jest fakt, że szelki łatwo się zapinają, nigdy się nam nie rozpięły, a w razie problemów – wystarczy je oddać do kaletnika, a ten szybciutko je naprawi (tak wymienialiśmy którąś klamrę). Plusem jest to, że nie obciskają, można je prać w pralce, a co najważniejsze – nie farbują!
Potem mamy szelki Puppia, których recenzję znajdziecie na blogu. Sprawdziły się w naszym przypadku podczas dwóch wyjazdów w góry, bo są dość wygodne dla psa, nie obcierają go i nie powodują żadnych otarć, jako że wewnątrz podszyte są miękkim materiałem. Są jednak rozciągliwe, dlatego w przypadku psów, które zawsze mocno ciągną – mogą się nieco szybciej niszczyć. Świetnie sprawdzą się u wszystkich psów z łysymi pachami oraz tych, które mają szeroką klatkę piersiową. Materiał szybko wysycha, szelki można prać i nie tracą swoich cech, jednakże na dłuższą metę dość mocno łapią sierść – co rzecz jasna w przypadku psa dopasowanego kolorem do barwy szelek nie jest jakimś specjalnym problemem 🙂
Dalej mamy jedne z ulubionych szelek całej naszej trójki, czyli Gadżeciaki – ich recenzję także znajdziecie na blogu. Szelki typu norweskiego, podszyte rewelacyjną alkantarą praktycznie wcale nie łapią sierści, a co ważniejsze – nawet po licznych zabrudzeniach i praniach są jak nowe! Zaletą jest to, że możecie również zamówić haft, np. z numerem telefonu, albo nadruk – zależy, jaki materiał wybierzecie. Ciemna alkantara wewnątrz niespecjalnie brudzi psa – zdarza się to, gdy ten przemoknie do suchej nitki, ale zazwyczaj zabrudzenie jest bardzo delikatne i zmywa się po kontakcie z czystą wodą. Szelki nie blokują psu ruchów i zdecydowanie są świetne dla każdego aktywnego czworonoga. Dodatkowym plusem jest to, że Michał wie, jak je zapiąć, podczas gdy…
…w przypadku tych czerwonych, nieoznaczonych szelek zazwyczaj przeklina na czym świat stoi. Są to typowe szelki typu guard, świetnie sprawdzające się dla psów, które lubią wyjść ze swoich akcesoriów podczas spacerów, czy to w sytuacji stresowej, czy wówczas, gdy stwierdzą, że chętnie się gdzieś przejdą bez człowieka. Mimo dość cienkiej tasiemki nie powodują otarć, a dla Małego Białego sprawdzają się dobrze zarówno podczas normalnych spacerów, jak również podczas jazdy samochodem. Zrobiła je taks, którą pewnie część z Was zna, a która wystawia gotowe akcesoria na rzecz organizacji prozwierzęcych. Niestety zazwyczaj nie można u niej zamówić niczego w międzyczasie.
Ostatnie szelki to te, które jeszcze nadal nie doczekały się recenzji (za co się kajam, bo mi strasznie wstyd!). To nasz najnowszy nabytek, który tani nie był, ale podczas wakacji w górach sprawdził się rewelacyjnie. Szelki Ruffwear Web Master stworzone są z myślą o psach aktywnych, które jednak często spacerują w trudnym terenie. Dzięki dodatkowej rączce na szczycie szelek można psu wygodnie pomóc w pokonaniu rozmaitych przeszkód. Szelki posiadają trzy różne pasy obręczowe – z czego dwa są zapinane, a wszystkie regulowane. Dodatkowa osłona na pasach chroni przed otarciami i sprawia, że szelki są dla psa po prostu wygodne. Można je też przypiąć w dwóch miejscach do smyczy albo pasa biodrowego z amortyzatorem. Mały Biały świetnie radził sobie w nich na trudniejszych, górskich trasach. Więcej o szelkach przeczytacie na blogu (tak, tak, notka jest już zaplanowana!).
Nasze smycze
Jak widzicie, mamy całkiem pokaźną kolekcję smyczy Flexi. Numer 1 to Flexi Vario, w tym przypadku z końcówką amortyzującą oraz pojemnikiem na woreczki. Jest to jedna z najwygodniejszych i najczęściej stosowanych przez nas smyczy, sprawdzonych na spacery po mieście czy tam, gdzie nie ma czasu albo miejsca, aby psa puścić luzem. Świetne akcesoria, które można dokupić do tej smyczy, dodają jej praktyczności, zaś do pojemnika mieszczą się woreczki różnych marek. Wcześniej używaliśmy smyczy numer 2, czyli Flexi Neon Reflect w rozmiarze S, czyli do 12 kg. Bardzo dobrze sprawdza się tam, gdzie jesteśmy wieczorem czy nocą zmuszeni do uczęszczania gorzej oświetlonych ulic, po których poruszają się nie tylko piesi, ale również i rowerzyści. Pierwszą naszą w historii posiadania Małego Białego, czyli oznaczoną numerem 3, była Flexi Classic Compact 1, czyli rozmiar S – obecnie już zastąpiona nową linią New Classic. Jak na warunki wrocławskie, gdzie była używana głównie na spacerach po skwerkach blisko ulic, sprawdziła się bardzo dobrze. Jedynym minusem, który zauważam teraz, po stosowaniu innych smyczy tego samego producenta, jest fakt, że karabińczyk dochodzi bezpośrednio do całego mechanizmu, a nie pozostawia, jak w przypadku reszty naszych okazów, luźnej linki. Ten kawałek linki po zablokowaniu świetnie sprawdza się przy chodzeniu przy nodze.
Następnie mamy numer 4, czyli okrągłą linkę pięciometrową, która często zastępuje nam naszą 20-metrówkę, tutaj niewidoczną (prawdopodobnie dlatego, że w czasie robienia zdjęć nieziemsko brudną ;)). Linka też przydawała się przy wodowaniu zabawek, na których zależało nam na tyle, aby nie dawać im odpłynąć, gdy Mały Biały jednak czuł wstręt do wody.
Numer 5 to nasza najlepsza smycz codzienna. Stworzona z taśmy rurowej, nie parzy dłoni i jest bardzo wytrzymała. Posiada przepięcia (absolutnie uwielbiam ten rodzaj smyczy – maksymalnie ma 3 metry), dlatego była używana również podczas ćwiczeń zostawania, gdy trenowaliśmy w Jednostce Poszukiwawczo-Ratowniczej. Była prana tysiące razy, a nadal wygląda jak w chwili zakupu. Zrobiła ją taks, tak samo jak nieco cieńszy i dłuższy numer 9, który jednak czeka na swojego użytkownika.
Numer 6 to pojedyncza, klasyczna, krótka smycz Dingo, którą wygraliśmy w jednym z konkursów. Przyznam, że przypomniałam sobie o niej dopiero wówczas, gdy wyjęłam ją z szafy 😉 Jest nowiutka i nieśmigana, ale z kolekcji podstawowej. Numer 7 natomiast to jedna z naszych pierwszych, klasycznych smyczy. Taką smycz znajdziecie pewnie w każdym sklepie zoologicznym, ale muszę przyznać, że jest niezwykle wytrzymała, no a kupiona głównie ze względu na obecność miejsca do jej przepięcia.
No i numer 8. Najmniejsza i najcieńsza z całej kolekcji, zwinięta – mieści mi się w dłoni. To nasza smycz treningowa, którą wyciągamy wówczas, gdy ćwiczymy elementy posłuszeństwa. Jest bardzo lekka, wygodna w noszeniu, można ją szybko i łatwo schować, a pies jej zwyczajnie nie czuje. Jednocześnie, jak cienka nitka, na początku pomagała nam korygować różne rzeczy. Jest na tyle charakterystyczna dla psa, że gdy ją widzi, cieszy się i przełącza w tryb “praca” 🙂
Nie wiecie, jak wybrać smycz do miasta? Pisaliśmy o tym w poprzednich notkach… Tutaj znajdziecie poprzedni przegląd psiej szafy, gdzie mówimy o naszej – całkiem pokaźnej, jak się okazało – kolekcji obroży. Przed nami nadal jeszcze część trzecia, najbardziej rozbudowana – czyli ta, w której zaprezentujemy Wam zabawki!
Wow, całkiem niezła kolekcja smyczy 🙂
My mamy tylko dwie linki 5 i 10m i jedną krótką smycz codzienną. Coraz częściej zastanawiam się nad zakupem Flexi i chyba w końcu się skuszę. Na szczęście oduczyłam już Terrora gryzienia smyczy, więc jest szansa dla tej cienkiej linki we Flexi 🙂
Zdradzisz jakie zabawki wodowaliście na lince? 😀
Zdrowych, spokojnych Świąt Bożego Narodzenia!
Pozdrowienia 🙂
K&T
Wodowaliśmy fajne, lekkie kongo, i zdaje się, że jakąś piłkę z dziurką – to było jeszcze we Wrocławiu 😉 Ostatnio Flexi kupiła pańcia Zu i Raven, też po długim zastanowieniu, i w konkretnych, miejskich sytuacjach, gdy pies wychodzi z kimś, kto nie panuje nad nim, gdy ten jest luzem, sprawdza się świetnie 🙂 My używamy głównie do miasta i tam, gdzie jest sporo ludzi – często ściągnięta, przy chodzeniu przy nodze 🙂
Chciałabym się spytać jakiego kagańca używasz. Myślałam o zwykłym plastikowym ale nie wiem czy nie skończy połamany i pogryziony, bo w moim przypadku bardziej chodzi o to żeby mała nie wyjadała wszystkiego z trawnika na spacerach.
Zależy, do czego Ci ten kaganiec potrzebny… Jednak jeśli na spacery, to celowałabym w fizjologiczne, żeby pies miał swobodę dyszenia. Pogryziony nie skończy, jak nie pozwolisz go gryźć 😉
Może spróbujecie rzeczy od Jagul. My mamy 1 obróżkę, a 2 idzie i 1 smycz przepinaną. Mamy te rzeczy dopiero 1 miesiąc, bo tyle dopiero mam psa, Ale labladorka mojej babci ma już dłużej i przeszła test ciągnięcia, gryzienia, moczenia w wodzie i brudu i nic. Więc bardzo polecam!