Od jakiegoś czasu staramy się nie zasypywać Was jedynie merytorycznymi, poważnymi notkami, ale dać również nieco wytchnienia – z tej okazji zapraszamy do kolejnego wpisu opartego głównie na zdjęciach.
Jak wiecie, dokładnie dwa tygodnie temu był nasz ważny dzień – i od tamtego czasu, przyznam szczerze, nie mieliśmy ani jednej wolnej chwili, którą spędzilibyśmy tylko we troje, to jest my i pies. Dziś taka okazja się nadarzyła, dlatego gdy tylko słońce przeświecało przez rolety sypialni, nie czekając na pogorszenie aury – wyruszyliśmy na szlak, żeby zorganizować sobie przyjemny spacer w ścisłym gronie.
Początek z pewnością będzie Wam coś przypominał, i słusznie, bo zaczęliśmy dokładnie w tym samym miejscu, co kilka tygodni temu, kiedy odkrywaliśmy okoliczne lasy. Fotki z tamtego naszego prywatnego “dogtrekkingu” znajdziecie tutaj. Dziś jednak nieco zmodyfikowaliśmy trasę, chcąc zupełnie uniknąć innych piechurów i rowerzystów, i zamiast skręcić nad zalew – zdecydowaliśmy się wejść głębiej w las, a potem odbić na sąsiednią wieś. W pewnej chwili doszliśmy do skrzyżowania wielu dróg, w tym jednego ze szlaków, które biegną w tej okolicy. Tam znajdowały się ławeczki, na których zrobiliśmy mały odpoczynek, żeby spacer nie był gonitwą, a przyjemnością.
Mały Biały jednakże nas poganiał, a dodatkowo wylęgnięte z pierwszego rzutu komarzyce uparcie próbowały wyssać trochę krwi, dlatego szybko poszliśmy w dalszą drogę.
Przez pewien odcinek szliśmy zgodnie z żółtym szlakiem, łączącym pobliskie pasma wzgórz. Ciekawą rzeczą były niewielkie – w moim mniemaniu – młodniki, dokładnie ogrodzone pewnie w ochronie przed zwierzyną. Każdy z nich posiadał drabinę, przestawioną ponad ogrodzeniem, zapewniającą dostęp do roślin rosnących wewnątrz.
Po jakimś czasie musieliśmy jednak odbić w prawo, aby nie dojść do granicy województw i móc wrócić pieszo do domu. Tutaj jednak droga zaczęła się stanowczo pogarszać – a może raczej, zamiast, jak dotychczas przez pewien odcinek, drogą gruntową, szliśmy zwykłą ścieżką. Ten teren charakteryzuje się przede wszystkim znaczną wilgotnością – są to obszary podmokłe, gdzie źródło bierze pobliska rzeka i stawik. Nie ma opcji, aby przejść tędy w innych butach niż trekkingowe – a i nasze są zwykle całe w glonach i błocie, zaś skarpety i spodnie nadają się wyłącznie do prania.
Jednocześnie jednak, jest to teren bardzo urokliwy, gdzie znajdziemy wiele mrocznych zakątków, które w chwili złapania promieni słonecznych prezentują się jak w bajce! Trudno jest w wiele miejsc podejść bliżej, zresztą z psem może to być ryzykowne – nie brak było po drodze świeżych śladów po bytowaniu dzików i odcisków racic.
Jako że starałam się robić zdjęcia co ciekawszych miejsc, zwykle zostawałam w tyle. Chłopaki natomiast odważnie szukali ścieżki, którą można przejść w miarę suchą stopą (to Michał), a także takiej, w którą należy skręcić, aby koniecznie spotkać dziką zwierzynę (to Mały Biały). Taki spacer dwóch mocnych charakterów to nie lada wyzwanie – i ciekawe zjawisko do obserwacji, zwłaszcza ukradkiem 🙂
Po pewnym, acz dość długim czasie wyszliśmy na drogę gruntową, gdzie Mały Biały zażądał postoju z pojeniem. W sumie zastanawiałam się jakiś czas temu nad wymianą miski, obecna jednak fajnie się sprawdza, no i nie trzeba jej wycierać – wywracamy ją na drugą stronę i przyczepiamy do plecaka, gdzie szybko wysycha na słońcu albo wietrze. Dodam, że nasza miska w niektórych, wtajemniczonych kręgach znana była również pod pseudonimem “czapka Krakowiaka”.
No i została nam droga do domu! Mały Biały po drodze jednak nie mógł sobie odpuścić zwiedzania różnych zakątków. Jego szczególną uwagę przykuło czekające na zwózkę drewno, które leżało w ogromnych kłodach na boku drogi.
Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie na kładce – tej, co zwykle…
…i zostało nam jedynie lekko ponad 2 kilometry do domu, z czego tylko kilkaset metrów to przejście przez miasto.
Przyznam szczerze, że nie wyobrażam sobie teraz (tfu tfu tfu) przeprowadzki do większego miasta, w którym nie byłoby dostępu do zieleni. Choć na tygodniu zwykle wybieramy bardziej przyległe do nas tereny spacerowe, głównie ze względu na duży natłok obowiązków, to jednak przynajmniej raz w tygodniu wybieramy się właśnie tutaj, aby poznawać nowe rejony. Wszystkich, którzy będą kiedyś w naszych okolicach, serdecznie zapraszamy do kontaktu i na wspólny spacer, pamiętajcie tylko o dobrym nastawieniu, zapasie wody, przygotowaniu na co najmniej 10 kilometrów, szelkach, lince dla psa, dobrych butach… No, i jeszcze kilku innych, ważnych rzeczach, które zwykle zabieramy ze sobą na tego typu spacery 😉
W większym mieście też można spokojnie mieć dostęp do zielonych terenów i obszarów leśnych, trzeba tylko mieć ochotę ruszyć się gdzieś dalej niż osiedlowy park. 🙂 Większości psiarzy się nie chce, ale sama nie wyobrażam sobie, żeby moja sucz nie miała kilku leśnych spacerów w tygodniu, kiedyś trzeba odpocząć od dźwięków ulicy i poczuć ściółkę pod łapami/butami. Pozdrowienia z Poznania. 😉
Tak, wiem – mieszkaliśmy przez półtora roku we Wrocławiu. Niemniej, wówczas – mając mieszkanie w centrum, ale nie mając auta – byliśmy skazani głównie na wycieczki do parków i na wały 😉 Tutaj wystarczy, że wyjdziemy z domu, i już jest i las, i łąka. Różnica jest ogromna, też w jakości życia w małym mieście – i dla nas, i dla psa 🙂
A to nie, u mnie trochę lepiej – najbliższy las 10 minut autobusem i kilometr dojścia pieszo (też nie zmotoryzowana jestem). 🙂 Ogólnie właśnie pies mi pozwolił na odkrycie na nowo tego miasta, i poznanie fajnych zielonych miejsc, o których nie miałam pojęcia że istnieją. Ale pewnie gdybym miała porównania jak się na codzień żyje w mniejszym mieście, to bym zauważyła tę samą różnicę co Wy. Patrząc na zdjęcia, to super ma spacery Mały Biały. 🙂
Piękne zdjęcia 🙂 Aż chciałoby się pochodzić razem z Wami 🙂
Ale Wam zazdraszczam, że macie czas na taki spacer. U mnie niestety ostatnio jest “gorący” okres w życiu i wszystko muszę zrobić na już. Mam nadzieję, że jak już wszystko minie i pozałatwiam i powywiązuje się z tego, z czego muszę, pójdę na spacer do lasu na pół dnia i pies i ja będziemy mega szczęśliwi.
Pozdrawiamy,
Ola i Habs 🙂
Także uciekliśmy z dużego miasta do całkiem małego. I choć mieszkamy strikte w mieście to prawie codziennie udaje nam się wyjść do lasu, na łąkę, pole itp. To jest bardzo pozytywne, napotykanych ludzi jest tu znaczniej mniej. Szkoda tylko, że ostatnio jest jakaś kleszczowa plaga i obawiam się o psy podczas spacerów leśnych.
Czapka Krakowiaka 😀