W naszym domu pojawił się w końcu długo wyczekiwany domownik – czyli drugi pies. Rozważaliśmy wiele ras z różnych grup, szukając psa, który nie tylko sprosta naszym wymaganiom, ale też będzie czuł się spełniony w naszym domu. Tak, aby korzyść była obopólna. W końcu wybór padł na teriera irlandzkiego. W tym wpisie zdradzimy, jak to się stało, a także przedstawimy drogę, którą pokonaliśmy, aby przywieźć Rusha z drugiego końca Polski.
Rush – oto ja!
Na początek jednak krótka prezentacja. Rush, bo tak na imię ma nasz czerwony diabeł lub daredevil(jak zwykło się nazywać teriery irlandzkie) urodził się z końcem maja, więc trafił do nas o trzy miesiące młodszy niż Mały Biały. Pochodzi z hodowli Julia’s Red Fighter zrzeszonej w ZKwP, czyli również FCI. O tym, dlaczego zakup psa z rodowodem uznanej organizacji kynologicznej jest dla nas ważny, przeczytacie między innymi tutaj.
Rush zagościł w naszym domu przede wszystkim jako pies towarzyszący, ale nie tylko. Tym razem mamy też ambicje wystawowe, dlatego – jeśli wszystko dobrze pójdzie – spotkacie nas również na ringu. Po raz pierwszy prawdopodobnie w listopadzie, w Kielcach. Oczywiście Rush będzie nam towarzyszył, tak jak Mały Biały, w górskich wojażach i wszelkich innych wyjazdach. To, czy będzie też cokolwiek trenował, zależy przede wszystkim od jego predyspozycji i preferencji. Krótko mówiąc: teraz robimy podstawy, a za jakiś czas wszystko się okaże. Na pewno planujemy noseworking, ale też jako formę rozrywki dla terierzego móżdżku.
Jak szukaliśmy rasy?
Skoro już wszyscy się znamy, czas przejść do konkretów. Zainteresowanie terierem irlandzkim wyszło poniekąd… przypadkiem. Na początku wypisaliśmy sobie listę oczekiwań i naszych możliwości związanych z przyszłym psem. Były to między innymi:
- niewielki rozmiar – maksymalnie do ok. 15 kg,
- “mocny” temperament, czyli brak miękkości, która byłaby problemem w parze z Małym Białym,
- rasa aktywna, o smukłej budowie, na pewno nie krótkonożna,
- rasa zdrowa, o możliwie małej skłonności i liczbie potencjalnych chorób,
- możliwie mało wymagająca okrywa.
Takie były nasze ogólne oczekiwania, podyktowane głównie warunkami. Nie mamy miejsca w samochodzie na rasę dużą, dlatego odpadły m.in. białe owczarki szwajcarskie, które niezwykle mi się podobają. Z uwagi na miękki charakter odrzuciliśmy kolejne kilka propozycji. Po prostu czułabym dyskomfort, mając na jednym spacerze miękkiego psa, który źle reaguje na głośniejszy ton, i Małego Białego, który czasem słyszy głównie głośniejszy ton.
Potrzeba aktywności jest oczywista: szukamy psa, który dotrzyma nam kroku w górach. Z tego powodu opadł m.in. jamnik szorstkowłosy. Zostało nam kilka ras, które spełniały powyższe kryteria, ale chyba najwięcej odrzuciliśmy z uwagi na duże skłonności do chorób czy po prostu dużą ilość schorzeń, które są “typowe” dla rasy. No i została jeszcze okrywa – przyznam, jestem leniwa. Codziennie czesanie zdecydowanie nie dla mnie, zwłaszcza przy alergii. Biała sierść Małego Białego jest wszędzie, o czym pisałam niejednokrotnie. Tym razem szukaliśmy psa, który tej sierści będzie gubił mniej.
Dlaczego nie JRT?
Większość powyższych kryteriów spełniały również JRT oraz PRT, zwłaszcza szorstkowłose. O PRT myśleliśmy dłużej, ale rozmowy z hodowcami utwierdziły nas w przekonaniu, że szukamy jednak czegoś “innego”. To nieuchwytne i nie do końca określone przekonanie towarzyszyło nam cały czas, dlatego PRT został wyeliminowany już przy początkach poszukiwań.
A dlaczego nie JRT? No cóż, będę szczera… Mały Biały jest dla mnie poniekąd ideałem pod względem wyglądu i budowy. Mieści się we wzorcu, waży do 6 kg, jak mocno przypakuje, ma 28 cm w kłębie. A ja jakiś czas temu z zaskoczeniem odkryłam, że JRT robią się coraz większe. Nikogo nie dziwił pies, który waży np. 7-8 kg. Od razu powiem: wierzę, że da się znaleźć hodowlę, w której ten proces aż tak nie postępuje. Ale jest tyle kryteriów wyboru najpierw hodowli, a potem szczeniaka, że wielkość byłaby tu niepotrzebnym dodatkiem. Po prostu chcieliśmy psa, który osiągnie rozmiary, które powinien osiągnąć.
I tak dotarliśmy do teriera irlandzkiego.
Dlaczego terier irlandzki?
Jak pisałam, to wyszło właściwie przypadkiem. Po odrzuceniu kilku konkretów i kilkunastu luźnych opcji zaczęliśmy się nieco frustrować. O drugim psie myśleliśmy długo i nigdy nie były to plany sprecyzowane. W tej chwili jednak mieliśmy wrażenie, że rasa dla nas po prostu nie istnieje.
Aż do momentu, gdy przypadkowo wujek Google wyświetlił nam zdjęcie teriera irlandzkiego. Przysięgam – byliśmy przekonani, że ten pies o pięknej sylwetce i świetnym wyrazie pyska waży przynajmniej z trzydzieści kilogramów. A tu wyszło, że psikus – wzorzec mówi o 12 kg, realia nieco mogą przejść ten próg, ale nadal w akceptowanym przez nas stopniu. No i broda – broda u psa to coś, dla czego warto żyć!
Szybko więc zaczęliśmy czytać o rasie, a że w polskiej części internetu informacji nie ma zbyt wiele, szukaliśmy źródeł anglojęzycznych. I z każdą chwilą ten pies wydawał się idealnym dla nas. Szorstka okrywa wymaga trymowania, ale nie jest uciążliwa w codziennej pielęgnacji, a sam pies praktycznie nie linieje. Psy są skoczne, zorientowane na człowieka, świetnie pracują węchowo. To była moja obawa – kolejny terier, który z założenia ma polować! Po rozmowach z hodowcami polskimi i zagranicznymi doszłam jednak do wniosku, że temperament tego psa, przy pracy od wczesnych tygodni, pozwala opanować ten problem. A zdarzają się i psy, które bardziej zainteresowane są człowiekiem niż pogonią.
Psy tej rasy z założenia są przyjazne dla ludzi, ale mogą popadać w konflikty z psami – akurat w naszym przypadku taka opcja jest lepsza niż odwrotna. Jak na teriery przystało, irlandy mają mocny charakter i bywają uparte, ale są też bardzo inteligentne, co ja osobiście uważam za niezwykle cenne i urokliwe połączenie. Są aktywne, skoczne, wymagają zajęcia dla psychiki i ciała, co wpisywało się idealnie w nasze zwyczaje. Krótko mówiąc: stanowią wyzwanie, ale zupełnie innego rodzaju niż to było w przypadku Małego Białego.
Po kilku dniach zastanowienia decyzja zapadła. Pozostało nam znaleźć hodowlę…
Terier irlandzki – poszukiwania hodowli… daleko od domu
Jak oczywiście można się spodziewać, poszukiwania hodowli nie szły nam za dobrze. Terier irlandzki okazał się psem dość rzadkim w Polsce, a dodatkowo hodowle z jakiegoś powodu bardzo mało informacji zamieszczały w sieci. Rozszerzyliśmy poszukiwania na sąsiednie państwa.
W zasadzie już na tym etapie mieliśmy kilka warunków, które musiał spełnić nasz miot – i hodowla. Przede wszystkim mogliśmy odebrać psa dopiero w sierpniu, po wakacjach i gorącym “zawodowym” okresie. Po drugie, nie chcieliśmy psa starszego niż 12 tygodni, zwłaszcza po doświadczeniach z Małym Białym. To wykluczyło nam 90% hodowli, w tym również tych czeskich oraz słowackich. Piękna zapowiedź miotu, którą znalazłam, okazała się nie dla nas – pies w momencie przybycia do domu miałby grubo ponad cztery miesiące.
Sprawdź, ile kosztuje i jak wygląda hodowla psa rasowego!
Udało nam się znaleźć ostatecznie cztery hodowle w odległości do 600 km. Dwie odpadły z uwagi na termin odbioru szczeniąt. Pozostały dwie, z czego jedna jeszcze nie była pewna, czy i kiedy będzie miot.
I wiecie co? Mieliśmy cholerne szczęście. Ta jedna hodowla okazała się być TĄ. Co to znaczy? Przede wszystkim hodowcy zrozumieli nasze oczekiwania – to, dlaczego chcemy szczenię młodsze niż dwanaście tygodni oraz na jakim psie konkretnie nam zależy. Bo podstawą było to, aby pies był nastawiony na człowieka – to był nasz priorytet. Do wyboru dostaliśmy suczkę (bo ogólnie chcieliśmy na początku wziąć suczkę), ale ostatecznie został piesek, z uwagi na predyspozycje wystawowe i praktycznie bardzo zbliżony charakter.
Oczekiwanie i odbiór szczeniaka
Przez te dziesięć tygodni, od kiedy urodził się miot, aż do momentu odebrania Rusha odbyłam milion rozmów na czacie i przez telefon z hodowczynią. Miałam możliwości obejrzenia szczeniąt z każdej strony. A było co oglądać! Szczeniaki miały świetny socjal, łącznie z przygotowaniem placu zabaw z ruchomymi elementami, codziennym kontaktem z człowiekiem, przyzwyczajeniem do zabiegów kosmetycznych, oceną psich temperamentów przez specjalistę. Szczenięta były przyzwyczajane do różnego podłoża, rozmaitych dźwięków i urządzeń. Jaki jest efekt? O tym nieco niżej.
Po szczeniaka pojechałam… pociągiem. A właściwie wszystko odbyło się dzięki nieocenionej Evel, mojej przyjaciółce, której w piątym miesiącu ciąży chciało się tłuc ze mną na drugi koniec Polski pociągami. Podróżowałyśmy w klimatyzowanym wagonie na własnych miejscach, jak też na schodach i podłodze w kolejach regionalnych. Paczka przyjaciół udostępniła nam miejsce na nocleg i pomogła dostać się w obcych miastach z dworca do lokalizacji docelowych. Bez Was to wszystko by się nie udało!
Na miejscu w hodowli po raz kolejny przekonałam się, że było warto jechać kawał drogi. Nic nie było robione “pod publiczkę”. Przywitała nas suczka o świetnym, zrównoważonym temperamencie, a także kot, który wyraźnie chciał się z nami zaprzyjaźnić. Szczenięta spały po porannych szaleństwach, ale zawołane, pomerdały ogonami i przywitały się krótko z przybyszami. Wraz z wyprawką dostałam wszystkie dokumenty, a także podpisałyśmy umowę zabezpieczającą interesy psa. Każdemu z Was życzę takiej hodowli.
Jaki póki co jest Rush?
Przede wszystkim zaskoczyło mnie, że terier irlandzki w wieku niespełna jedenastu tygodni jest już większy od Małego Białego. Tak to jest, jak człowiek ma małego pieska i wszystkie inne wydają się duże. Całą podróż w pociągu, a potem samochodem Rush przespał, ewentualnie załatwiając się na trawkę i popijając wodę. W domu bardzo szybko zaprzyjaźnił się z Maksem – obecnie są właściwie nierozłączni i większość dnia spędzają razem, jeśli tylko mają ku temu okazję.
Jako że trwa nam jeszcze częściowo kwarantanna po ostatnich wirusówkach, Rush wychodzi przede wszystkim na odosobniony trawniczek, żeby załatwić swoje potrzeby, a dalej – na rękach, żeby poznawać dźwięki miasta. Wpadki w domu zdarzają się rzadko, ale pilnujemy częstych, regularnych wyjść. Komenda “siku” już działa. W nocy wychodzić nie musimy wcale, bo szczeniak przesypia czas od 23 do 6 rano, wykończony po wieczornych zabawach.
Jest mega inteligentny. To podobny rodzaj inteligencji jak u Małego Białego, tylko tutaj Rush ma dodatkowo ogromną chęć współpracy z człowiekiem. Oczywiście, że kilka razy sprawdza, co może i czy na pewno nie, ale to zupełnie normalne. Jednocześnie jednak przekierowuje swoje gryzienie na zabawki, którymi się chętnie przeciąga – zabawka jest interesująca tak długo, jak trzyma ją człowiek. Nie mówię oczywiście o tych, które służą głównie do memlania z uwagi na nadchodzącą wymianę uzębienia. Ale to, że trzeba usiąść, jeśli chce się dostać michę z jedzeniem, ogarnął bardzo szybko.
Wiem, że to wszystko jeszcze może sto razy się zmienić, ale mimo wszystko jestem pod wrażeniem. Czuję, że to jest właśnie pies, który do nas pasuje już teraz. Na pewno zmianom ulegną stosunki z Małym Białym, które obecnie określiłabym jako chłodno-rodzicielskie. Mały Biały nie przepada za zabawą tak częstą, jakiej oczekiwałby Rush. Dzielenie się żarciem jest na razie poza skalą, ale to przyjdzie z czasem – jedzenie równoległe z ręki idzie dobrze. Ale jednocześnie Mały Biały na spacerze staje między Rushem a innym psem. Przybiega, gdy słyszy jego piszczenie. No i daje mu ze sobą spać – z odrazą na pysku, ale jednak. Wczoraj nawet leżał mu ogonie!
Wszystko przed nami.
I jak ze wzrostem i wagą? Rodzice Twojego psa też są psami przekraczającymi wielkości wzorcowe, bo te w Irlandach też ulegają zmianie, stąd pytanie. To był zresztą bardzo ładny miot po uroczych rodzicach i bardzo mnie interesuje, jak się szczeniaki rozwinęły.
I jak ze wzrostem i wagą? Rodzice Twojego psa też są psami przekraczającymi wielkości wzorcowe, bo te w Irlandach też ulegają zmianie, stąd pytanie. To był zresztą bardzo ładny miot po uroczych rodzicach i bardzo mnie interesuje, jak się szczeniaki rozwinęły.