Czasem sobie marzę…

…że Mały Biały jest duży. I najlepiej szatańsko czarny, a gdyby miał jasne oczy, to byłby idealny. W końcu nie musiałabym się zastanawiać, czy ta przemiła starsza pani z kokiem i poplątaną kulką sierści z zębami, idąca z naprzeciwka, postanowi użyć głowy i smyczy do utrzymania swojego psa, czy może wręcz przeciwnie.

Nie musiałabym wówczas mieć oczu dookoła głowy na porannym spacerze, który i tak wymaga ode mnie szerszego otwarcia owych i obudzenia się, niezależnie, czy pada deszcz, czy świeci słońce. Mogłabym po prostu iść z mądrym psem na smyczy, ten pies robiłby wszystko to, co ten dotychczasowy podczas spaceru alejkami. Nawet gdyby skręcił w złą stronę na skrzyżowaniu, wystarczyłoby po prostu słowo “Tędy!” i ścieżka byłaby naprostowana – bez zerkania zza rogu, czy przypadkiem kolejny właściciel bez powołania, za to z psem, nie zdecydował się na wybór tej samej drogi.
Na spacer mogłabym nie zabierać tym razem żadnego telefonu – nie obawiałabym się, że coś się stanie w trakcie porannego chodzenia. Mogłabym mieć ten czas tylko dla siebie i psa, dając sobie chwilę na przebudzenie się przy śpiewie ptaków. Nie musiałabym brać kurtki czy torebki, która pomieściłaby mój telefon w gustownej, fioletowej obudowie, tylko wzięłabym garść smaczków (dla dużego psa – większą, może męża) w kieszeń i poszła sobie na spacerek. Tymczasem, nie uwierzylibyście, ile może się stać podczas zwykłego, krótkiego, porannego spaceru.
DSCN9964 - Kopia (2)-2
Nie ma się co oszukiwać – rano na tygodniu chodzimy sobie bardziej i mniej utartymi ścieżkami między drzewami a blokami i zbieramy siły na spanie (to pies) oraz pracę (to ja). I spotykamy wiele innych psów, na przykład śmiesznego pinczera miniaturowego (nie ratlerka!), który prawie zawsze podskakuje jak sarenka, bo trawa nie jest skoszona, żeby zobaczyć, czy to faktycznie Mały Biały idzie. I zwykle widzi go, bo Mały Biały postanawia wspiąć się na dwie łapy, pospołu ze skaczącymi uszami. Zwykle takie spotkania kończą się na obwąchaniu i utracie zainteresowania, co sprawia, że nasze spacery są urozmaicone, aczkolwiek nie przesadnie narzucające się.
Niestety, są i takie sytuacje, które nie pozwalają cieszyć się wspólną aktywnością oraz powodują, że w myślach dodaję Małemu Białemu wielkości i koloru. Ostatnio najczęściej powoduje je starsza pani z małą, biało-czarną, kudłatą suczką, do której gada jak do małego dziecka. I suczka zachowuje się jak rozdarte, rozzuchwalone małe dziecko – zazwyczaj jest luzem, więc zatrzymuje się na chwilę, po czym przypuszcza atak na Małego Białego. Czasem nawet Mały Biały jej nie widzi, przez co ja muszę ją widzieć zawsze, żeby w odpowiedniej chwili ocalić jego mały, biały tyłek.
Ostatnio jednak pani przeszła samą siebie. Suczka na smyczy automatycznej, która najwyraźniej nie była zaopatrzona w magiczny przycisk do blokowania linki, bo pani zaczęła łapać smycz rękami, co niewiele dało – wie to ten, kto kiedykolwiek próbował złapać szybko rozwijającą się smycz. Suczka nas ujrzała, po czym przypuściła atak, który nie udał się jedynie dlatego, że stanęłam rycersko przed Małym Białym, posyłając w stronę suki negatywne wibracje i parę równie negatywnych zwrotów. Pani zareagowała nie inaczej, niż oczekiwałam – “Ojej, no co ty robisz, nie wolno!” – i posłała mi pełen radości uśmiech. Niestety, ja nie lubię ataków na mojego psa, a zwłaszcza nie lubię ich, gdy pogoda jest piękna i przeszkadzają mi one w kontemplacji piękna przyrody i śpiewu ptaków, dlatego też wysłałam werbalne – tym razem kulturalne – ostrzeżenie w kierunku właścicielki. I zakładam, że dość nieuprzejmą była moja satysfakcja, gdy za plecami usłyszałam “Nie wolno tak robić!”, a potem “Wrrraaaauuuuu i <kłap>”. Reakcja pani niezapomniana – “Na mnie warczysz?! Na mamusię?!”. Szkoda psa.
I choć kocham mojego Małego Białego, to jednak w takich sytuacjach zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby, gdyby ważył z 50 kg i był czarnym bydlęciem z opętaniem w oczach. Może to spowodowałoby, że ludzie braliby go na poważnie, bojąc się, że przegryzie wpół ich pieseczki? Postura Małego Białego wywołuje co najwyżej uśmiech i zachwyt, a także przekonanie, że jest szczeniaczkiem – co usilnie stara się udowadniać. Może gdybym szła z dużym psem, to pani zabrałaby z lękiem swoją szczerzącą się i rzucającą na smyczy suczkę, mrucząc do niej “Uważaj niunia, bo on to ciebie zje!”, a ja ze złośliwą satysfakcją mogłabym odpowiedzieć, że “Byle czego nie jada” albo “Na śniadanie za mała”. A jedyne, co mogę teraz, to werbalnie wyrazić swój brak zachwytu takim spotkaniem, a jednocześnie pochwalić Małego Białego, który konfliktu unika i stara się pojednawczo merdać, zerkając na mnie z niemym pytaniem w oczach “Ale o co chodzi?”.
No, to mi się ulało. Miłego dnia bez niechcianych spotkań!

O autorze

0 thoughts on “Czasem sobie marzę…”

  1. Też dzisiaj przeszłam to samo. Idę zaspana z psem, ja się wybudzam przed pójściem do pracy. Po pierwsze przy bloku remont ulicy, która jest zamknięta, więc spacery ciut dłuższe (ku radości psa! :D) dla mnie też, gdy pogoda słoneczna. Idziemy na dłuższy spacer po plantach, o dziwo trawę pokosili, pies grzeczny, nie ujada, nie jeży się od czubka głowy po ogon na widok innych psów (choć bywały takie sytuacje, że sam święty nie był), ostatnio wie, że nie wolno i idzie grzecznie olewając zaczepnych do walki… Wracam przy rozkopanej ulicy moją alejką do bloku, dzieli mnie sąsiedni chodnik, schodki w dół. Na chodniku matrona ze swoim psem Beaglem. Stoimy, mój nic, a matronka stoi i nic, a pies w szał. I gdyby nie fakt, że musiałam schodami w dół naokoło bloku trafić do domu bo jaśniej pani się nie chciało tyłka ruszyć tylko podobne epitety co do starszej pani.

    1. Nie znoszę ludzi, którzy panoszą się całym chodnikiem. Niezależnie, czy z psem, czy z dzieckiem, wózkiem, rowerem albo znajomymi. Robię od razu wzrokową eksterminację, jeśli ktoś idzie z naprzeciwka 😀

  2. Też tak czasem sobie marzę… Na nas zwykle.napadaja “bydlecia” z ktorymi 2 kilowa pokojowa sucz nie ma szans… I ludzie sie dziwia ze jej.nie spuszczam byle gdzie. A w szczegolnosci irytuje mnie to jak wlasciciele wiekszych psow poblazaja sobie z tego ze ja zabieram jak widze duzego psa bez smyczy (wlasciciel kilometr dalej) na horyzoncie.

    1. Ja zawsze zabieram swojego psa, gdy idzie ktoś z innym psem, a ja go nie znam. I zwykle potem go puszczam do tego psa, gdy uznamy z właścicielem, że można. Dla mnie to jest tak samo naturalne i kulturalne jak np. przytrzymanie psa, gdy ktoś biega (bo biegacze od razu mają wahanie w oczach) czy jedzie na rowerze – ja wiem, że mój pies za nim nie pobiegnie ani na niego nie skoczy, ale ktoś tego nie wie.

  3. Nie pomogłoby – ja mam dużego psa, podbiegają małe, ujadające pchełki, na które moja suka patrzy z wyraźnym zdziwieniem. To nie jest kwestia wielkości psa. Ani niestety własnego, ani tego przypuszczającego atak.

    1. Ale – duży ma jednak większą szansę z małym niż mały z dużym 😉 Ja dotąd w sumie spotkałam kilka takich podbiegaczy agresywnych, zwykle właśnie mniejszych niż większych (aczkolwiek większych niż Mały Biały) – no i jednego CC-ta, który ciągnął panią na smyczy w nasza stronę po lodzie, gdy pani krzyczała “Proszę uciekać, jak go nie utrzymam!”. To dopiero była adrenalina…

  4. u nas odwrotnie – na osiedlu mamy panią terrorystkę z dwoma yorkami, które nigdy nie są na smyczy – a bo są małe i łagodne, pani nigdy po nich nie sprząta – a bo po nich nawet nie widać… ale wszystkich dookoła wyzywa od debili i idiotów, gdy idą jej (!) ulicą z dużymi psami na smyczy (właściwie jakimikolwiek psami większymi od jej yorków) i te psy stają jak wryte, gdy yorki podbiegają ujadając, więc psy często zaczynaja szarpać w obawie przed pokąsaniem przez dwa kurduple, a pani rozdziera gardło, że mamy trzymać te agresywne psy, że jesteśmy niepoważni, że mogą pogryźć, po co tędy idziemy… no szlag człowieka trafia! zwłaszcza, że przez ten jej zakuty łeb nie przejdzie myśl, że gdyby malce były na smyczy, cała nieprzyjemna sytuacja nie miałaby miejsca.

    1. A to na takich ludzi jest SM albo policja – niestety, tylko to działa. Za yorki dają takie same mandaty jak za duże 😀 U nas jest pani z trzema yorkami, na szczęście trzyma je przy tyłku na smyczy, ale od razu wiadomo, czy idą jakieś inne psy, bo te maluchy tak się wydzierają, że aż uszy bolą.

  5. Jak ja ten problem dobrze rozumiem… Psa mam ze schroniska i (jak to się mówi) “po przejściach” – ufam jej w 95%. Mała łaciata suczka z szczeniaczkowym pyskiem budzi zachwyt u dorosłych, ale częściej u dzieci – których się boi, choć ten lęk udało nam się na tyle przepracować, że kiedy trzymam rękę na pulsie daje się dzieciom dobrowolnie głaskać i karmić, ale rodzic nie wpadnie na jakże genialny pomysł, że rozwrzeszczane dziecko biegnące w stronę psa wyrzucające z siebie “PIEEESEEEEK!!!” niekoniecznie wzbudzi psią sympatię… Ostatnio w naszą stronę rzuciło się też coś, co daleko w genach miało PONa a bliżej jakąś maciorę ponieważ ciężko było rozstrzygnąć czy był szerszy, czy dłuższy, ale na pewno wyższy od mojej kundlicy i ze 3-4 razy cięższy – wybiegło “to to” z ogrodu i z zębami w stronę mojego psa – osłoniłam ją i jakimś cudem nie wyczuła napięcia całej sytuacji, tylko pozwalała się osłaniać… przez kilka długich minut, bo to był przecież problem ruszyć dupę po psa – stali w bramie i wołali a ta kupa sierści z wyszczerzonymi zębami lustrowała mojego psa… ubić… no i najbardziej spektakularne – ciemno, obce miasto, ja-koleżanka-suk jej-suk mój – przez ulicę przechodzi owczarek niemiecki w kolczatce, ale przy kolczatce brakowało rzeczy tak istotnych jak smycz, a na końcu smyczy właściciela – nawet w zasięgu wzroku go nie było – pies ruszył w naszą stronę z jednoznacznym zamiarem – zawahał się dwa razy – raz drogę zajechało mu auto wyjeżdżające z podporządkowanej, drugi kiedy patrzył na którego suka się rzucić – wybrał to mniejsze z uszami położonymi po sobie, bo przemęczone po całym dniu… Nie wiem, czy poziom mojej adrenaliny mieścił się w jakiejkolwiek skali, kiedy złapałam go za szmaty i odrzuciłam (TAK, dorosłego ONka!) potem tylko wrzaski, wyzwiska, rzucanie niewidzialnymi kamieniami, bo nic pod ręką nie było… uciekł – o dziwo odbyło się bez rozlewu krwi… Takie rzeczy dzieją nam się częściej niż byśmy chciały…
    Także doskonale rozumiem ten problem, kiedy na spacerze nie można się w pełni zrelaksować…

    1. No niestety, to zwykle tak jest – ja też inaczej podchodzę do spotykanych psów, bo Mały Biały zwykle ogranicza się do pomerdania, powąchania i pójścia dalej. Ale praca z jakimkolwiek psem jest w naszych realiach okropna – wiem, bo pracowałam z kilkoma tymczasami, i zawsze kończyło się to moim rozstrojem nerwowym w samotności. Bo przecież na spacerze nie można dać po sobie poznać, ze coś jest nie tak, zeby pies się nie wycofał/nie zaczął atakować. Przerąbane 😉 Życzę Wam spokojnych spacerów!

  6. Ja, na podstawie doświadczeń właścicieli psów małych i uroczych, podjęłam decyzję, że mój pies będzie duży i czarny. I niestety, mogą na mnie spoglądać rasy o słodkich mordkach, ja się w nich mogę kochać, ale ostatecznie, jeśli będę mieć psa, to chcę żeby szła za nim fama jak za rottweilerami (nie wykluczam zresztą rottweilera). Co prawda będę w plecy o parę udogodnień – może mnie nie wpuszczą do restauracji, nie wezmę dziada na kolanka w pociągu i nie wsadzę do torebki, żeby przemknąć przez drogerię – ale może upierdliwi ludzie będą się trzymać z daleka, przekonani, że mój potwór pożre im dzieci i psy.

    1. Wszystko ma swoje plusy i minusy – u nas plusów z posiadania małego psa z pewnością jest więcej, ale brak mi właśnie tego, żeby ludzie uważali małego psa też za psa. Który też może ugryźć, może nie lubić innych psów i nie chce być ciągle głaskany i dotykany. A z tym jest problem 😉

  7. A nas terorryzują małe , rozbestwione pieski. Sa tak zdziczałe, niezsocjalizowane itp ze nie czuja respektu do duzego czarnego psa jakim jest Berek lub atakuja ze strachu. A tak naprawde najwiekszym problemem sa ich własciciele (mamusie 😉 ). Zreszta mały jak i duzy piesek komunikuje sie na kilometr z innym psem i czasem po prostu takiego sygnału do respektu nie wysle innemu psu :). Berek potafi bać się malego psa, albo po prostu nie polubic innego a tylko na siebie z daleka spojrzały. Jednak hitem nadal jednak pozostaja, niezmiennie, własciciele :D.

    1. U nas w sumie władzę na dzielni trzymają średniaki – nie są to małe pieski jak Mały Biały, bo te albo są spokojne, albo pilnowane, albo tylko piłują ryje z drugiej strony ulicy. Za to średniaki biegają wszędzie, chodzą na kolcach jak na słonia, rzecz jasna puszczonych jak biżuteria, atakują co popadnie. Tę sukę konkretną uważam w ogóle za nienormalną, bo na samym początku naszej znajomości podbiegła do nas, powąchały się z Małym Białym, zaczęła warczeć – na co młody zaczął się oblizywać, pokazał brzuch (w 90% rozładowuje tego typu konflikty), a ona zaczęła go gryźć po brzuchu… To jest po prostu pies, który nie jest już psem, bo pańcia zrobiła z niego dziecko na czterech łapach, niezdolne do porozumiewania się i nawiązywania kontaktów.

  8. Och, tak, doskonale znane nam odczucia, chociaż ja nie marzę, by Gniewko przepoczwarzył się w wielką bestię – marzę za to o drugim psie, na przykład takim wilczarzu irlandzkim – marzenie póki co niestety nie do zrealizowania, więc w pogotowiu mam zawsze w kieszeni żelowy gaz pieprzny. Raz musiałam go użyć, kiedy podczas sielsko-wiejskiego spaceru po okolicy wyleciał na nas wściekły bydlak 30kg. Wzięcie mojego na ręce i werbalny komunikat pt.: “Idź stąd, won, poszedł!” (które sprawdza się w 90% odnotowanych przeze mnie ataków) tym razem guzik dały, pies dalej pałał chęcią mordu, czy to na psie czy na człowieku, więc niestety dostał pieprznego strzała. Przez resztę dnia nie mogłam dojść do siebie, a nasze spacery mają być przecież w teorii relaksem dla obydwojga…

    1. U mnie jakoś duże psy, prócz rzeczonego CCta, który próbował zabić małego, mnie i swoją panią, nie podbiegają i nie są upierdliwe (tfu tfu tfu! ;)). Za to kiedyś miałam pogryzione nogi (dzięki borze szumiący za buty trekkingowe i grube spodnie!), bo trzy średnie pieski przybiegły pogryźć Małego Białego, którego ja po prostu wzięłam do góry, nie mogąc inaczej go uchronić od ataków. Ale wtedy tak się… zirytowałam, że na moje przekleństwa aż menele spod budki się przestraszyli 😀

  9. Ja mam właśnie takiego dużego prawie czarnego z opętaniem w oczach ;-). Spacery jednak do przyjemnych nie należą, kiedy jakiś mały odważny yorczek czy pekińczyk próbuje udowodnić swoją wielką odwagę podchodząc mojemu wprost pod paszczę, a potem uciekając z podkulonym ogonem.
    Mam też małą, która w każdej chwili może zostać zaatakowana przez takie yorczki, czy pekińczyki (dziś się nawet zdarzył warczący z dredami), a czasem i przez ONKI.
    Nie ma złotego środka na walkę z bezmyślnymi właścicielami beztrosko wałęsających się psów.

    1. Paradoksalnie, gdyby ta suka była wałęsająca się bez właściciela, to byłoby mi łatwiej – nawet gdyby nie była na smyczy – po prostu poradziłabym sobie z nią tak jak z innymi, podobnymi delikwentami. Ale ona była na smyczy, więc większość moich metod niestety odpada – choćby gaz po oczach, bo jeszcze trafi w paniusię. Szkoda, że paniusia taka bezsilna w obliczu potrzeby trzymania psa na smyczy…

  10. Dziwi mnie bardzo niechęć i pogarda okazana w tym artykule i komentarzach dla niektórych psów i ich właścicieli. Nie każdy jest w stanie wyszkolić psa i nauczyć wzorowego zachowania. Wiele z tych szczekających psów (przeważnie niedużych) jest po prostu wystraszonych i pozornym atakiem próbuje odgonić “intruza”, ale tak naprawdę nie stanowią realnego zagrożenia. Moja suczka, wzięta jakiś czas temu ze schroniska, jest właśnie taka. Odgryza się zwłaszcza psom zbyt dynamicznym i zbyt energicznie szukającym kontaktu, ale nigdy żadnemu nie zrobiła krzywdy. Oczywiście, kiedy widzę, że może dojść do poważniejszego konfliktu między psami, to szybko się oddalamy, ale nie ma co panikować zawczasu, ciekawie jest poobserwować psie interakcje, to jak psy po początkowej wrogości zaczynają się tolerować, a nawet lubić. Mądrze powiedziała kiedyś pewna pani spotkana na spacerze, gdy nasze suczki zaczęły na siebie zawzięcie szczekać. Mianowicie stwierdziła, żeby się najlepiej nie wtrącać, psiny najpierw sobie popyskują, a za chwilę będą koleżankami. I faktycznie miała rację. Psy się dogadują, mają swoje sygnały. Najgorzej gdy za bardzo wtrącają się ludzie i narzucają psom swoje lęki albo sami przypuszczają atak i wywołują jeszcze większą agresję. Czasem wystarczy niewiele, żeby opanować sytuację -zauważyłam na przykład, że kiedy moja sunię spuszczę ze smyczy w momencie gdy zaczyna ujadać, robi się spokojniejsza, tak jakby rozumiała, że może swobodnie uciec w razie zagrożenia. Podobnie, kiedy przyjaźnie zwrócę się do innego psa, na którego szczeka, i okażę spokój. Agresywne podejście tylko pogarsza sprawę. Więc więcej wyrozumiałości dla szczekaczy i ich tak zwanych (pogardliwie) ‘mamuś’.

    1. Mnie bardzo dziwi, że właściciele szczekających psów wszędzie widzą niechęć i pogardę. Jest ogromna różnica w sytuacji, gdy ktoś z psem pracuje – a są tutaj takie osoby, nawet jedna dziewczynka (ok. 15 lat) podeszła kiedyś do nas podczas ćwiczeń z prośbą o radę w jakiejś sprawie – a gdy po prostu ma psa. Na pewno każdemu można mieć psa, tak jak każdemu niestety można mieć dziecko. Mnie szczekające na nas psy nie przeszkadzają jako tako – zwykle po prostu je szybko mijam, mój pies nie podejmuje “dialogu”, ja oddalam się od szczekacza. Choć – jeśli pod moim oknem o 6 rano stoi i rozmawia z koleżanką pani z trzema yorkami, które ciągle ujadają, to już mnie to mierzwi. Tak samo mierzwiłoby mnie, gdyby byli to nastolatkowie się wyrażający czy matki z drącymi się, małymi dziećmi. Chodzi o pewną kulturę.
      Niechętna jestem jednak do psów, które podbiegają do nas za przyzwoleniem właściciela, który nie umie nad swoim czworonogiem zapanować. A porównanie mam ogromne: z jednej strony opisana w tej sytuacji pani, której suka regularnie poluje na mojego psa (i inne, mniejsze psy również) za pozwoleniem pani, która jest wiecznie zdziwiona, a z drugiej sąsiadka z agresywną terierką, która po prostu jest pod kontrolą. Da się.
      Ja nie mam generalnie problemu w tym, żeby ze swoim psem – który jest do psów z zasady przyjazny, nawet jak te ujadają, a takim gryzącym się nie odgryzie w pierwszym odruchu – pomagać ludziom, którzy mają psy lękliwe czy inne. Z agresją lękową miałam do czynienia i ja przy tymczasach, i moja przyjaciółka przy swoich psach. Ale – gdyby ktoś z partyzanta spuścił do mojego psa swojego, szczekającego i się szczerzącego, to nie przebierałabym w słowach. Nikt kosztem swojej pracy z psem/dzieckiem/sobą nie powinien przeszkadzać innym ludziom. Wystarczy zapytać 😉 A wtedy już się “mamusią” nie jest.

      1. Zgadzam się, kultura obowiązuje i drące się psy o świcie albo regularnie mnie atakujące z wyszczerzonymi zębami też by mnie wkurzały. Może po prostu ja nie spotkałam się z takim problemem na dużą skalę, choć mieszkam na osiedlu, gdzie jest sporo psów. Swojego trzymam na smyczy (o ile nie spacerujemy gdzieś na terenach przy wałach rzecznych wśród pól) i wydaje mi się, że sytuacja zawsze jest pod kontrolą. Niektóre psy są do siebie nastawione przyjaźnie, a czasem od razu widać agresję i wtedy się odchodzi. Jednak zawsze lubiłam poobserwować te psie interakcje, które czasem ciekawie ewoluowały, i wydawało mi się, że raczej nikt nie powinien robić problemu z tego, że pies chwilę poszczeka albo warknie. Ale zgadzam się, nie można nic robić nic na siłę wbrew komuś. Nie popieram tylko panikowania i robienia z igły wideł. A swojego psa oczywiście należy w miarę możliwości wychowywać.

        1. Też lubię patrzeć na psie relacje, zwłaszcza że udało mi się wychować psa, który w 95% przypadków łagodzi wszelkie konflikty i bardzo CS-uje. Niemniej, są psy, którego tego nie rozumieją. Póki ja jestem w stanie sobie z nimi poradzić, to nie ma tragedii. Problem zaczyna się, gdy moja pomoc dla mojego psa niewystarczająca, bo w sytuacji, gdy podchodzi zdecydowanie agresywny pies, nie mam zamiaru czekać, aż z mojego zostaną jedynie wióry. I o ile tę panią konkretną zwyczajnie z daleka omijam (choć wczoraj np. uparcie szła w naszą stronę, krzycząc, żebym poczekała, bo pieski chcą się przywitać), o tyle np. pani z CC, o której kiedyś tu pisałam, krzycząca do mnie zimą, żebym uciekała z moim psem, bo ona swojego nie utrzyma – to jest realne zagrożenie. Zdarza się to na szczęście rzadko, ale jednak się zdarza – z dużym psem miałabym większe szanse w razie, gdyby jednak uciec się nie udało. Małego mogłabym co najwyżej pozbierać do woreczka.

  11. Właśnie z tego powodu najczęściej trzymam psa na smyczy. Polek bardzo ekscytuje się na widok innego psa i stara się sprowokować go do zabawy. Dla swojego komfortu psychicznego (i innych właścicieli) nie pozwalam na takie sytuacje, bo nie każdy życzy sobie, żeby podbiegał do nich obcy pies.
    Dlatego też nie rozumiem, dlaczego inny właściciele pozwalają sobie na taką swobodę – raz na mojego psiaka (8kg) rzucił się z zębami wielki owczarek niemiecki. Bez smyczy, bez kagańca, za to z zupełnie bezradną właścicielką, na której wołania pozostawał głuchy. Na szczęście maluch wyszedł z tego cało, jednak musiałam stoczyć o niego ciężką walkę, próbując wydobyć go spod cielska owczarka.
    Kolejna sytuacja pod samym blokiem, kiedy to właściciel pozwolił prowadzić na smyczy swojej 2 letniej! córce buldoga angielskiego. Pies wyrwał się wprost na nas (z zębami).
    Posiadanie agresywnego psa wiąże się z odpowiedzialnością nie tylko za niego, ale i za jego potencjalne ofiary.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top
x  Powerful Protection for WordPress, from Shield Security
This Site Is Protected By
Shield Security