Wszędzie, gdzie tylko nie spojrzymy, pełno jest różnych porad odnośnie tego, w jaki sposób pracować z psem i co robić, aby móc odnosić sukcesy. Niekoniecznie przekłada się to jednak faktycznie na radość z tej pracy, bo nikt nie mówi nam, w jaki sposób świętować sukcesy. Ba, wiele osób uważa, że nie jest to nawet potrzebne!
Co jest sukcesem?
Zacznijmy od tego, co jest dla nas sukcesem w pracy z psem? Dla większości sukcesy to dobra ocena w zawodach albo nauczenie psa nowej sztuczki czy ćwiczenia, które trudno było mu pojąć (albo po prostu nam wytłumaczyć). Mało kto z nas uważa, że sukcesem jest, gdy np. pies jest posłuszny. Jaki w tym sukces? Przecież to o to chodzi, aby pies był posłuszny! Niejako nastawiamy się na to, że umiejętności, które pies powinien nabyć ze względu na wygodę naszej pracy z nim po prostu są kolejną rzeczą do odhaczenia. I nie cieszymy się z tego, że nasz pies po kilku tygodniach w końcu pojął, że czegoś nie może, bo jesteśmy nastawieni, że on po prostu musiał to pojąć. Uważamy za jego obowiązek nauczenie się tego, a za nasz – nauczenie go tego. Sprowadzamy całą naukę codziennych, przydatnych rzeczy do czegoś, co musimy zrobić, i to często sprawia, że jedyną naszą reakcją na zdobyte przez psa umiejętności czy pojętą wiedzę jest… “Nareszcie!” albo “No w końcu!”. I na tym kończymy, rzucając psu nagrodę w jakiejś postaci, a w głowie notując sobie, że w końcu, ostatecznie, przebrnęliśmy przez tę męczącą naukę, którą i tak musieliśmy odbyć. I choć zwykle miesiąc wcześniej dalibyśmy po prostu wszystko, żeby pies w końcu szybko pojął to, o co nam chodzi – to gdy do tego ostatecznie dochodzi, nie czujemy satysfakcji, raczej ulgę. A już na pewno nie świętujemy sukcesu, bo w głowie mamy różne myśli:
- A co, jeśli zachował się poprawnie jedynie przez przypadek?
- Jeszcze tyle nauki przed nami!
- Inne psy to już umieją, a więc to żaden sukces…
- Przecież musiał się tego nauczyć, z czego tu się cieszyć…
I tak dalej. Tymczasem, według mnie, każda okazja, kiedy nam i psu coś wyjdzie, jest okazją do świętowania.
Dlaczego świętowanie jest ważne?
Kiedyś też uważałam tak, jak to przed chwilą opisałam. Że przecież pewne rzeczy pies musi opanować, więc to, że w końcu to zrobił, nie jest powodem do żadnej radości, a raczej do odczuwania ulgi. W pewnej chwili doszło do tego, że zupełnie straciłam motywację do jakiejkolwiek pracy z psem. Dlaczego? Ano dlatego, że w żaden sposób mnie już ona nie cieszyła, natomiast każde niepowodzenie było jeszcze bardziej zniechęcające. I niestety, to zaczęło odbijać się również na relacji z psem. I właśnie z tych dwóch powodów świętowanie jest ważne: aby nie tracić motywacji i nie wpływać negatywnie na naszego psa.
Świętowanie sukcesów w wychowaniu czy szkoleniu psów jest ważne dla obu stron, choć rzecz jasna zarówno my, jak i pies mamy ku temu inne pobudki i na to inne pomysły. W przypadku psa świetnym pomysłem na świętowanie będzie to, co sprawia mu przyjemność. Nie należy rzecz jasna zapominać o pochwale tuż po dobrze wykonanym zadaniu, jednak dodatkowo można nagrodę wzmocnić, aby pies wiedział, że to nie jest standardowa nagroda, którą dostaje zazwyczaj. Im trudniejsze zadanie, tym większa powinna być nagroda, aby i psia motywacja mogła być podbudowana. Dla jednego psa będzie to np. świetny, smakowity kąsek, a dla drugiego – bieganie luzem, węszenie, wspólna zabawa czy chwila pieszczot.
Każdy pies, który ma z właścicielem dobry kontakt, świetnie wyczuwa jego nastawienie. Z tego właśnie powodu nie bójmy się świętować głośno i emocjonalnie – np. w naszym przypadku najlepsza nagroda za przełom w przywołaniu wyrażana była głośno i dobitnie. Owszem, ludzie dookoła (jeśli już się jacyś trafili) patrzyli na mnie jak na wariatkę, a część pewnie i zastanawiała się, czy nie wykręcać numeru na pogotowie. Ja tymczasem dawałam wyraz radości, i na początku czułam się dziwnie – ale potem doszłam do wniosku, że dobrze to wpływa zarówno na mnie, jak i psa oraz nasze wspólne chęci do współpracy i pracy jako takiej.
Co przeszkadza nam świętować sukcesy?
Jest kilka takich składników, które przeszkadzają nam świętować sukcesy w pracy z psem. Jakie?
Ludzie, którzy twierdzą, że nasze dokonaniA to żadNE sukcesY.
Zawsze znajdzie się ktoś, kto wie lepiej. Zawsze znajdzie się ktoś, kto ma bardziej wychowanego psa – tak jak i ktoś, kto ma psa mniej wychowanego. Zawsze znajdzie się ktoś, kto nie ma własnego życia, przez co będzie wchodził z butami w nasze, mówiąc nam bez żadnego zaproszenia, czy to, co robimy, ma sens, i czy jest sukcesem. Nie da się zadowolić wszystkich, a i naszym zadaniem w pracy z psem nie jest zadowolenie nikogo prócz nas i naszego czworonoga. Praca zawsze musi być odpowiednio motywowana i nagradzana, a sukcesem może być wszystko, od zdobycia nagrody w konkursie, przez spokojnie minięcie szczekającego psa, aż po inicjatywę, którą pies samodzielnie wykaże w kontakcie w człowiekiem.
Zmęczenie wywołane wewnętrznym przymusem osiągnięcia celu.
Przypuśćmy, że coś ćwiczymy – na przykład aportowanie. Psu nie wychodzi raz, drugi, trzeci, setny. Zmieniamy metody, martwimy się, złościmy, frustrujemy, a nasz pies coraz mniej chce z nami pracować, wyczuwając nasze emocje. W końcu, gdy uda nam się osiągnąć cel, nie czujemy żadnej satysfakcji – radość jest bardzo krótka, bo jesteśmy zwyczajnie zmęczeni drogą, którą musieliśmy pokonać, aby coś wypracować. I zwykle pojawiają się wówczas myśli: ktoś na pewno zrobiłby to szybciej/jeszcze mamy tyle pracy przed sobą itd. Tak naprawdę nie jest to jednak istotne, bo z każdego takiego procesu powinniśmy wyciągnąć wnioski do dalszej pracy z psem. Ważne jest to, że naszej psio-ludzkiej parze się po prostu udało.
Brak radości i satysfakcji z wykonywanego z psem zadania.
Trudno mówić o radości z osiągniętego celu, jeśli samo jego osiąganie nas czy psa nie cieszyło. Najlepiej widać to po modzie na psie sporty i aktywności. Najpierw każdy ćwiczył agility, potem frisbee, teraz obi i tropienie. Prawdą jest, że z większością psów da się wypracować podstawy do startowania w najróżniejszych dyscyplinach sportowych. Istotne jest jednak, że nie każdy pies będzie ze wszystkiego czerpał satysfakcję i nie wszystko rzeczywiście zainteresuje nas. Prócz tego, jakiej pies jest rasy, istotne jest również, jaki ma charakter i predyspozycje indywidualne. Zamiast więc poświęcać się ćwiczeniu dyscypliny, która idzie nam albo psu opornie, lepiej jest zacząć trenować coś, co nas wciągnie. Albo dać sobie spokój z psimi sportami, bo to też żaden powód do wstydu, że Ala z Asem coś trenują, a my nie. W żaden sposób nie wartościuje to ani nas, ani psa.
Stawianie sobie i psu za dużych oczekiwań.
Oczywiście, każdy chciałby wypracować nową sztuczkę czy nowy element treningu sportowego w jednej sesji. Oczywiście też w większości przypadków jest to niemożliwe. Problem często polega na tym, że zamiast cieszyć się z drobnych postępów, nastawiamy się przede wszystkim na ten końcowy efekt “WOW!”. I jeśli nie osiągamy go zbyt szybko, to zaczynamy się frustrować, a to z kolei wpływa na psa: jego spadek motywacji, niechęć do współpracy, gorsze radzenie sobie z zadaniami. Zamiast więc oczekiwać od razu dużych efektów, rozłóżmy każdy trening na części pierwsze. To nie tylko pozwoli na łatwiejsze pokazanie psu, czego właściwie od niego wymagamy, a także możliwość nagradzania punktów pośrednich w treningu, ale również wpłynie na nasze nastawienie. Zawsze, gdy osiągamy nawet mały, niewielki sukces, jesteśmy bardziej zmotywowani do dalszej pracy, a to przekłada się na jej atmosferę – i wpływa też pozytywnie na psa.
Skupienie na celu zamiast na sposobach jego osiągnięcia.
Dla mnie osobiście często o wiele większą satysfakcję niż samo osiągnięcie celu sprawia dążenie do jego osiągnięcia. Lubię szukać takich metod, które maksymalnie zmobilizują psa i sprawią, że będzie on się uczył o wiele chętniej oraz szybciej. Tymczasem, jeśli za bardzo skupiamy się na celu, to często nie zauważamy, że nasze metody pracy są po prostu nieprawidłowe – zarówno dla nas, jak i dla psa czy dla konkretnego ćwiczenia. To, co poskutkowało w jednym zakresie treningu, niekoniecznie musi się okazać skuteczne przy nauce innych rzeczy. Warto więc przede wszystkim szukać takich metod, które pozwalają przyjemnie osiągać cel – w ten sposób mamy większą satysfakcję z pracy z czworonogiem, a i on chętniej z nami pracuje.
Ale tu jest więcej o ludziach…
To fakt, tym razem skupiłam się głównie na właścicielach. Z kilku powodów: po pierwsze, o nagradzaniu psa na blogu już było w kilku odsłonach. Po drugie, uważam, że to właśnie właściciel odpowiedzialny jest za wszystkie niepowodzenia psa. I nie chodzi tylko o lenistwo czy brak umiejętności pracy, ale właśnie o nastawienie do niej. O ile nagroda dla psa jest dość prosta do skonstruowania, jeśli wiemy, co pies lubi – o tyle w ludzkiej głowie przewijają się myśli, które stanowczo nie pozwalają cieszyć się z sukcesów. Tymczasem, jeśli tylko zdrowo podejdziemy do kwestii treningów, to możemy zamienić je na wspaniałą przyjemność z czworonożnym przyjacielem. Wystarczy umieć świętować każdy wspólny sukces, nawet ten najmniejszy – bo będziemy wówczas czuć sens tego, co robimy, a także nasz pies zobaczy, że praca jest przyjemnością.
I na koniec coś z prywatnych doświadczeń: Mały Biały o wiele chętniej pracuje, gdy widzi, że ja świętuję jego małe sukcesy w pracy. W takie dni jest lepiej nastawiony do człowieka, chętniej trzyma się blisko na spacerach, woli sam z siebie porzucić węszenie na rzecz dopiero co wyjętej z plecaka zabawki czy na widok otwieranej saszetki ze smakami. Ja świętuje nasze sukcesy dwojako: z jednej strony z psem, zazwyczaj przez głośne nagradzanie, wspólną, szaloną zabawę, wyścigi i takie tam. Z drugiej strony też sama dla siebie, nagradzając swój wkład w nasz wspólny sukces poprzez chwilę odpoczynku, czas tylko dla siebie, zrobienie czegoś przyjemnego. I to polecam wszystkim, dla których praca z psem stała się nudna, zniechęcająca, ale także i tym, którzy mają problem w wypracowaniu wspólnej relacji czy motywowaniu siebie i psa do pracy. Po prostu – świętujcie sukcesy 🙂
Sprawdź, dlaczego ten tekst wpisuje się w Karnawał Blogowy Kobiet.
Czasami mam wrażenie, że zbyt dosadnie chwalę psa, podczas gdy on oczekuje tylko tego smakołyka, który trzymam w ręku… 😀
Tia, też mi się to zdarza, ale na szczęście w ten sposób kształtuję też trochę inny sposób nagradzania 🙂
Ja nagradzam bardzo często, nawet za to, co już dobrze potrafi zrobić. Owszem, to powinno być psim obowiązkiem, że wraca z pogoni za kotem, ale czemu jeszcze bardziej tego nie wzmocnić nagradzając psa wesołym tonem? 😀 Nagradzanie weszło mi już w krew do takiego stopnia, że nie zastanawiam się właściwie nad tym, czy nagrodzić psa, czy nie. Jak zrobił coś dobrze, to jakoś tak automatycznie go o tym informuję i sama bardzo się cieszę. Za to czuję wyraźne zdziwienie, kiedy obserwuję osoby, których pieski mają różne problemy z posłuszeństwem, zrobią coś dobrze, a ich właściciele są na to obojętni. Zastanawia mnie czy to kwestia tego, że nie wiedzą, że właśnie uciekła im super okazja na wzmocnienie dobrego zachowania czy może wstydzą się przy kimś.
Nagradzanie psa w miejscu publicznym pomaga też pracować nad pewnością siebie :P. Można wstydzić się wykrzyczeć psu, że jest zajebisty, ale warto zastanowić się, co jest w danym momencie ważniejsze, co ludzie o nas pomyślą czy nasz futrzak, który właśnie super poradził sobie z przejściem ruchomymi schodami, których zawsze się bał? Wesołe, piskliwe “dobry pies!” zaowocuje na przyszłość, a ludzi, którzy wtedy tamtędy przechodzili pewnie już więcej nie spotkamy.
Zupełnie nie rozumiem osób, które w jakiś sposób szydzą z innych, którzy cieszą się ze swoich sukcesów, ale w mniemaniu loży szyderców nie są one godne tego, by je świętować. Często spotykam się z tym głównie w sportach, jak trenujesz wymagające obedience to jesteś kozak, a jak robisz rally-o to nie masz z czego się cieszyć, bo to przecież łatwizna. Tylko niekoniecznie dla danej osoby i psa ;).
Otóż to, właśnie o to chodzi. Myślę, że trochę cecha społeczności, a może i społeczeństwa – wolimy kogoś wyszydzić, dowalić komuś, zamiast cieszyć się z nami albo choć utrzymać obojętność. Ja do psa piszczałam i piszczę, nawet mój mąż mówi czasem, że go głowa od tego boli – ale pies się cieszy, rozumie, że zrobił coś zajebistego. Tyle że moje “Super!” ostatnio zupełnie z automatu powiedziałam takim samym tonem do kilkuletniego dziecka – po prostu bez zastanowienia. Weszło w krew 😀
Poza tym, ja uważam, że ludzie w ogóle mało świętują. W pracy, zamiast rozkładać sobie realnie obowiązki i świętować kolejne etapy ich realizacji, wolą nałożyć sobie na glowę zbyt wiele i potem płakać, stresować się i wpadać w depresję, bo przecież, jak mówi moja babcia, “Wyżej dupy nie podskoczy” 😉 A ja, odkąd rozkładam sobie wszystko na małe cele i daje sobie sama nagrody i powody do świętowania – łatwiej jestem w stanie sprostać nawet trudnym zadaniom. I jestem po prostu szczęśliwsza 🙂
Zgadzam się kompletnie!
U mnie w szkoleniu i – co ważniejsze – resocjalizowaniu Miszy własnie to chwalenie i nagradzenie, celebrowanie, sukcesów było przełomem 🙂 Miszon jakby mi zakwitła, zaczęła wierzyć w siebie, ogólnie pozytywów z tego był ogrom.
I podobnie jak Ty – nagradzam psa też za to co już dobrze potrafi zrobić. Nagradzanie go jednego razu za piękny obrót a drugiego nie uważam za oszustwo a nie metodę szkoleniową. Skąd pies ma wiedzieć dlaczego za pierwszym razem obrót był dobry a za drugim – już nie?
Na jednym z kursów, na których byłam gościnnie prowadzący tłumaczył to na przykłądzie agilitków i skakania hopek. Dla mnie miało to sens – w przełożeniu na trening mojego psa dało piorunujące efekty 🙂
Bardzo cieszą mnie wszekie sukcesy w wychowaniu mojego psa i naprawdę często go nagradzam. Zauważyłam jednak, że kiedy sytuacja przerasta nas oboje i z jakiegoś powodu nam nie wychodzi, zbyt łatwo tracę pewność siebie i się poddaję. Staram się nad sobą pracować, dać sobie kilka chwil na ochłonięcie, by później zmotywowana wrócić do ćwiczeń. Efekty są tego warte, bo Gromit to bardzo pojętny uczeń 🙂 A co do ludzi dziwnie reagujących na szkolenie psa i entuzjastyczne nagradzanie, to bardzo często takich spotykam – mieszkam w okolicy pełnej osób starszych, których psy “wychowują się same”. Praktycznie nie widuję na co dzień ludzi z saszetkami wypchanymi smaczkami, jak moja, a gdy nagradzam Gromita jedzeniem za dobrze wykonaną komendę czy rezygnację z kontaktu z innym psem, słyszę czasem komentarze w stylu “O, psa trzeba przekupywać!”. Mimo że nie należę do osób pewnych siebie, gdy jestem z moim psem, staram się nie zwracać uwagi na to, co mogą myśleć sobie inni. Entuzjastyczne reakcje i nagradzanie smaczkami za rzeczy dla niektórych oczywiste to nie jest dla mnie powód do wstydu – byłoby nim raczej nie dostrzeganie problemów i brak próby radzenia sobie z nimi.
Zdecydowanie dużo tu o ludziach w tym wpisie i powody, dla których nie świętujemy bardzo uniwersalne. Zapamiętuję szczególnie zmęczenie wewnętrznym przymusem wykonania celu.
Dzięki za udział w listopadowej edycji Blogowego Karnawału Kobiet.
W moim przypadku ludzie zawsze się dziwią, że saszetkę na smakołyki mam przypiętą do spodni praktycznie przez cały czas. I wcale nie chodzi tu o jedzenie, bo mój pies ma je na końcu swej piramidki, tylko o sam fakt nagradzania za rzeczy, które już zna i potrafi robić z zamkniętymi oczami. Po prostu fajnie jest dostać jakiś bonus za dobrze wykonaną rzecz – wówczas umacniamy psa w przekonaniu, że właśnie tak ma postępować 🙂
U nas też się dziwią, że nagradzam np. w sesjach sztuczkowych poszczególne sztuczki, mimo że pies dobrze je zna. Zna, ale to nie znaczy, że ma nie dostać nagrody. Czasami dostanie żarcie (u niego bardzo motywujące), czasami dostanie nagrodę słowną czy cokolwiek innego – ale lubię to nagradzać, bo widzę, że psa to jeszcze bardziej motywuje do wytężonej pracy nad nowymi rzeczami 🙂