Terier je, co znajdzie. To znaczy chętnie by jadł, co tylko by znalazł, niestety ma upierdliwych właścicieli (czyt.: nas), co powoduje, że obecnie część rzeczy omija szerokim łukiem, a część wypluwa, jak tylko widzi, że widzimy. Oczywiście, to nie tylko terier je wszystko – łowczarki pewnie takie też się znajdą. Ale w końcu to nie blog o owczarkach (jeszcze).
No więc, terier najchętniej je np. bułeczki wyrzucone dla ptaszków. Względnie skisłą zupę, kostki kurze, stare kanapki – wszystko wyrzucane dla ptaszków. (Tak, będzie dygresja – mam ochotę wepchnąć to całe jedzenie karmiącym paniom przez gardło aż po… no, żołądek powiedzmy, nie mam dłuższych rąk, chyba że przebiję się przez jelita na wylot) Terierek też by chętnie zjadł resztki kebabów, radośnie porzucane – świadomie bądź nie – przez imprezowiczów, robiących sobie przystanek w celach defekacyjnych (nie da się być pijanym, jeść i sikać jednocześnie – podobno).
Je też chętnie to, co znajdzie, w domu – u nas nie, bo nie ma czego, za to u moich rodziców ma pole do popisu, szczególnie w kociej kuwecie. Kocia kuweta – koniecznie świeżo wypełniona – z nieznanego dla mnie powodu jest dla niego idealnym miejscem na pożywienie się. Podobne “przysmaki” jadł na plaży, którą wcześniej przejechały konie…
Ale praktycznie najszersze pole do popisu w kwestii zjadania i tym podobnych dają nasi rodzice. O ile mamy stwierdzają, ze jak nie można, to się nie karmi, podobnie babcie (co jest zaskoczeniem), to męska część rodziny poczuwa się do dokarmiania pieska, który “na pewno głoduje”. Skąd to wiadomo? Ano stąd, że piesek PATRZY. Jak można się domyślać, nestorzy naszych rodów mają widać jakieś zdolności parapsychologiczne, skoro wiedzą, co pies myśli tylko po tym, że patrzy; o ile to jestem w stanie przeżyć, to jednak owe zdolności sprawiają, że piesek dostaje: kiełbasę, chlebek, jabłuszka, pasztet, mięsko i inne pyszności.
Na całe szczęście, na takie rzeczy piesek jest narażony jedynie kilkanaście dni w roku, a do tego ma super przemianę materii i po jednym dniu emocji wygląda, jakby nic nie jadł. A na dworze jest narażony na nasze “nie żryj!”, “nawet się nie waż!”, “zostaw!”, w zależności od tego, kto z nim wychodzi i jaki ma humor. Ale… już niedługo mam dla Was niespodziankę, z którą mam nadzieję się zgodzicie i którą poprzecie, bo otyłość nie jest dobra ani dla ludzi, ani dla zwierząt – a zwykle wynika z ludzkiego zaniedbania.
“Co je TERIER”… hm… już wiem dlaczego kiedyś maltańczyki nazywano terierem maltańskim 😛
A otyłość u zwierząt jakby na to nie patrzeć (prawie)zawsze jest winą człowieka, bo to on wybiera diete dla swojego czworonoga, a o samym problemie możnaby pisać i rozmawiać godzinami.
pozdrawiam
Manta