Gdy wybuchła wojna, akurat byliśmy całkiem niedaleko ukraińskiej granicy. Choć pomagaliśmy w wyposażeniu jednego z punktów dla uchodźców wojennych, cały czas czułam, że za mało możemy zrobić dla zwierząt. Ale dopiero następnego dnia, podczas wizyty w schronisku, zaczęłam myśleć nad tym, jak to będzie wyglądało na dłuższą metę. I, niestety, nie pomyliłam się.
Chaos nas kiedyś zabije
Organizację Polaków w obliczu potrzeb naszych wschodnich sąsiadów szczerze podziwiam. Serio, nie ma w tym żadnej ironii. Jestem pod wrażeniem, bo byłam pewna, że głosy zniechęcenia i wrogości pojawią się szybciej i w większej ilości niż faktycznie miało to miejsce. Nawet prawie nie było głosów o tym, że jak to, ratować zwierzęta, skoro przed wojną uciekają ludzie. Czyli poszliśmy o krok dalej w swoim rozwoju moralnym i wiemy, że jest miejsce na pomoc wszystkim istotom. Zwłaszcza gdy sami potrzebujący pomocy proszą o wsparcie dla swoich zwierząt.
Niemniej jednak działanie w chaosie, zwanym popularnie „porywem serca” – tym samym, co przy nieprzemyślanych adopcjach – kiedyś zabije ten naród. Już po tygodniu pojawiły się apele o to, aby nie kupować dla psów i kotów żyjących w stresie, po traumie marketowych karm, bo trudno znaleźć w trakcie ucieczki na granicę weterynarza dla odwodnionego, niedożywionego zwierzaka z biegunką. Potem prośby, żeby nie wpłacać jak leci – nie tylko każdemu, kto tylko chce wziąć pieniądze, ale i temu, kto jest popularny. Żeby weryfikować, jak wygląda pomoc i czy faktycznie istnieje. Czy jest pomocą, czy próbą promowania siebie?
Żeby nie zgłaszać się w dwusetnym komentarzu wśród wielu podobnych, że przygarnie się bezdomne zwierzę z Ukrainy, tylko wziąć bezdomne z Polski. Zadbane, o znanym charakterze, bez traumy, które nie wymaga kwarantanny. A które i tak najpewniej przerośnie połowę chętnych.
Gdy polski półświatek adopcji działa na szkodę zwierząt
Akurat tak się złożyło, że praktycznie od początku działań wojennych w Ukrainie byłam w stałym kontakcie z fundacjami, które wyraziły gotowość przyjęcia części bezdomnych zwierząt z tamtejszych ulic. Nie kilkudziesięciu, które pojechały hurtem w nieznane miejsca na fali popularności organizacji. Kilku, maksymalnie kilkunastu. I wiecie co? Część z nich w ogóle nie dostała, mimo gotowości i ustaleń, żadnych zwierząt pod opiekę. I nie chodzi o to, że im się należało – te miejsca zajęły polskie schroniska. Chodzi raczej o to, że w półświatku adopcji – nie mylić ze światem adopcji zwierząt – wciąż działają znajomości, cwaniactwo i brylowanie przed kamerami.
A potem było tylko gorzej. Doniesienia o tym, że wolontariusze niektórych organizacji namawiają na granicy Ukraińców do zrzeczenia się zwierząt. Próby przejmowania psów – dziwnym trafem tylko rasowych – przez organizacje „prozwierzęce”. Zamykanie bezdomnych ukraińskich psów i kotów w klatkach na kłódki, żeby inne fundacje, które miały miejsce od razu na kilka zwierząt, przypadkiem ich nie zabrały. Bo mniej sławy i popularności, potok pieniędzy jeszcze – nie daj boru – wyschnie.
To właśnie wtedy wiele osób, które zaangażowały się w pomoc zwierzętom, zaczęło czuć niesmak. I przestało wspierać. Wcale im się nie dziwię. Trudno spać spokojnie w nocy z myślą, że wsparło się – nawet przypadkiem – organizację, która działa na rzecz siebie, a nie zwierząt. A trudno też, bez zanurzania się w odmętach sieci, sprawozdań ze spraw sądowych i poczty pantoflowej, zorientować się, która organizacja jest warta wsparcia.
Polskie psy i koty – pośrednie ofiary wojny
I tak polskie zwierzęta oberwały podwójnie. Raz, bo z oczywistych względów ludzie wspierający zwierzęta musieli zdecydować, czy wesprą te w Polsce, czy te nagle potrzebujące pomocy gdzie indziej. Drugi, bo największe organizacje na rzecz zwierząt postanowiły zapomnieć o tym, że działają faktycznie na ich rzecz, a nie dla słupków popularności i prywatnych konszachtów.
Świadoma adopcja psa – dowiedz się więcej!
Ten drugi cios był i jest dla mnie zupełnie niezrozumiały i niepotrzebny, ale niestety się go spodziewałam. W końcu znam to środowisko od wielu lat. Ten pierwszy był oczywisty i nie sposób go skrytykować. My też chcielibyśmy, aby udzielono pomocy nam i naszym zwierzętom, zwłaszcza w kraju, w którym (przynajmniej w teorii) za bezdomne zwierzęta odpowiada państwo. Jest tylko jedno „ale” – wiele osób nie wróciło do pomocy polskim psom i kotom w potrzebie.
Warto wspierać małe organizacje
Przywykliśmy do tego, że pomoc musi być ogromnym gestem. Dlatego właśnie tak wiele osób kupuje do schronisk najgorszą marketową karmę w ogromnym worku. Ludzie mają wrażenie, że wtedy dadzą „więcej”. Nie myślą o tym, jaką wartość ma ta karma (często tego nie wiedzą), nie pytają, co się przyda. Chcą pokazać, że dają dużo. A to tak nie działa.
Najlepsza pomoc to ta, która jest udzielona celowo. Gdy wiemy, czego potrzebuje organizacja, możemy w prosty sposób pomóc jej poprzez zakup czy podarowanie niekoniecznie pieniędzy, ale tego, czego potrzeba, aby miejsce funkcjonowało w zgodzie z potrzebami zwierząt. Tak jest na przykład w schronisku w Zamościu, w którym jestem od lat wolontariuszką – teraz opiekującą się głównie mediami, robiącą zdjęcia, ogarniającą zaplecze z uwagi na odległość. Została tam moja przyjaciółka, której ufam jak sobie samej. I tam zawsze wiadomo, czego potrzeba wolontariuszom do dbania o psy. Są to:
- gryzaki – kurze łapki, suszone tchawice wołowe w większych kawałkach;
- mokra karma dobrej jakości – np. Dolina Noteci w dużych saszetkach, bo łatwiej ją wepchnąć do tchawic czy podać z lekami;
- witaminy na stawy i dla psów osłabionych – podawane starszym zwierzętom i tym, które trafiły w bardzo złym stanie;
- preparaty od kleszczy w formie kropli spot-on.
Wystarczy je zamówić. Nie trzeba nawet przywozić – można wysłać do paczkomatu, wolontariusz odbierze, sfotografuje w schronisku, że dotarło. Wiecie, że na jedną wizytę przypada ok. 4 kg mokrej karmy z witaminy tylko dla psów, które są w złym stanie, potrzebują dodatkowej uwagi? To teraz wiecie. Możecie wesprzeć – ręczę za nich głową. Napiszcie do mnie, podam Wam namiary.
Jeśli wolicie jednak wesprzeć fundację, to na szczycie tych polecanych przeze mnie jest Fundacja Animals Mielec. To stamtąd pochodzi Happy, towarzysz moich dziadków. Dlaczego ich cenię? Bo są transparentni. Bo robią ogromnie wiele nie tylko wewnątrz fundacji samej w sobie, ale również wokół – w sąsiednich gminach, gdzie np. sterylizują zwierzęta bezdomne i od osób, których na to nie stać. Gdzie prowadzą działania edukacyjne. Dlatego możecie wesprzeć i ich – mają u siebie psy i koty z Polski i kilka zwierząt z Ukrainy, w tym część przewlekle chorych. Potrzebują:
- dobrej jakości karmy suchej i mokrej dla psów i kotów – np. Dolina Noteci, Feringa, Smilla, Animonda;
- preparatów przeciwko pasożytom dla psów i kotów;
- obroży i smyczy dla psów;
- okresowo środków do dezynfekcji, zabawek dla kotów, domków, transporterów.
Możecie wesprzeć je również w ramach zbiórek. Są obecnie trzy, stale aktualizowane:
- na zwierzęta z Ukrainy: https://www.ratujemyzwierzaki.pl/nadal-pomagamy-zwierzetom-z-ukrainy;
- na wiejskie psy: pomagam.pl/d868pe;
- na bezdomne koty, w tym ich sterylki: https://www.ratujemyzwierzaki.pl/karmakotynasze.
Możecie też po prostu wesprzeć konto Fundacji, które wraz z aktualnymi działaniami znajdziecie tutaj: https://www.facebook.com/PsiArkaMielec oraz kupić coś na bazarku: https://www.facebook.com/groups/1812843822154475
Mnie ściska w dołku czasami jak widzę zdjęcia darów a tam jakieś pedigrowatowe albo biedronkowe karmy. Czasami proszą o karmy konkretne dla zwierząt chorych i to są na przykład w moim odbiorze po prostu średniej jakości/dobre karmy. Mam wrażenie że może nie piszą wprost “potrzebujemy pełnowartosciowej karmy a nie chrupek zbożowych”, bo się boją posadzenia o roszczeniowość? Może nie mają pomysłu jak to przedstawić żeby ludzie nie poczuli się urażeni i nie przestali wspierać? Nie wiem, zawsze mnie to zastanawia czy nie moznaby właśnie prosić wprost o taką pomóc jakiej się faktycznie potrzebuje-na przykład zamiast karmy pedigree prosimy o wpłatę jej równowartości (dzięki kilku takim wpłatom kupimy bardziej odżywczą karmę).