Teraz pewnie zastanawiasz się, drogi Czytelniku, po co więc pomagać i skąd ten tytuł? Otóż, zawsze, gdy jest mi ciężko i mam ochotę to wszystko zostawić, myślę o psach, które wydałam do świetnych domów. Wspomnieć mogłabym tutaj wiele psów, na przykład Rozi, która trafiła do mnie totalnie wycofana – tak bardzo, że bała się postawić krok w mieszkaniu, gdy patrzyliśmy w jej kierunku albo byliśmy w pomieszczeniu. Prawie się rozpłakałam, jak po paru dniach wróciłam do domu, a ona zamerdała na mój widok ogonem. Pierwsze jej zejście po schodach z drugiego piętra trwało około pół godziny, z czego i tak z połowy musiałam ją znieść. Na pierwsze siknięcie na dworze czekałam chyba z kwadrans, kucając w śniegu, aby się nie bała, obserwując ją odwrócona bokiem, kątem oka – podczas gdy ona odważyła się zrobić kilka kroków i załatwić potrzeby. Trafiła do wspaniałego domu i do dziś uważam, że to był ten wyczekany, wymarzony dom – właścicielce dziękuję za wszystko, co zrobiła dla tej suczki, która dziś jest praktycznie prawie taka sama, jak wszystkie inne psy z wesołą przeszłością.
Jednak i tak najbardziej wspominam jedną suczkę, z której właścicielką umowa związała mnie nie tylko prawnie, ale i prywatnie. Razem wypatrzyłyśmy Zu w schronisku, gdzie była czarną kulką – dopiero po kilku miesiącach wyszła z budy, bo tak bała się innych psów. Ale gdy już wyszła, to był szał ciał! Skakała na wysokość zamknięcia w boksie, a wyciągnięta z niego obskoczyła nas i wpakowała się swojej przyszłej właścicielce na kolana. Wróciłyśmy po nią i dwa inne psy po jakimś czasie. Gdy czarne było wykąpane, okazało się, że ma… wszy! Razem ramię w ramię sprzątałyśmy mieszkanie, używając dużych ilości środka odwszawiającego. Potem sucz trafiła na tymczas, a następnie – po kilku tygodniach – udało mi się przekonać ostatecznie przyjaciółkę, żeby wzięła Zu na stałe. I teraz, gdy porównuje obraz tej suni wtedy i dziś, gdy wiem, jaki ogrom pracy został włożony w jej zachowanie, jaki ogrom pieniędzy w jej leczenie (bo i w domu stałym wyszło na jaw, że suczka ma powikłania po kaszlu kennelowym), to wiem, że naprawdę warto pomagać 🙂
Aż się, kurde, zaczerwieniłam. No to ten teges…
Warto!
Dobrze, że warto i dobrze, że o tym napisałaś 🙂