Gdy wzięliśmy młodego i gdy wychodziłam z nim na spacery, próbując wyregulować jego potrzeby fizjologiczne, spotykaliśmy (na nasze nieszczęście) pewne dwie dziewczynki – jedną z yoreczkiem w wersji aggressive na flexi, drugą z suczką w wieku młodego pochodzenia według mnie nieznanego. Zazwyczaj, gdy tylko je widziałam, starałam się szybko uciec z młodym, często one jednak były szybsze i zachodziły mi drogę, oczywiście podchodząc bez pytania, czy w ogóle mam ochotę, aby nasze psy zacieśniały więzy albo czy chcę, aby dany trening był przeprowadzany w rozproszeniu (jak można się spodziewać: nie chciałam).
Kiedyś jedna z nich zapytała mnie, przedstawicielem jakiej rasy jest młody. Mówię więc, że jack russell terrier. Usłyszałam wówczas, że ktoś musiał mnie oszukać (sic!), bo… to ona ma suczkę dżak rasela. Zapytałam niemądrze, aczkolwiek byłam zbita z tropu – którą suczkę? No, tę tutaj, co mi się pałęta przy nogach. Dla zobrazowania sytuacji dodam, iż suczka sięgała mi już wówczas do kolana (ok. 8 miesięcy), miała patyczkowate łapy, krótki pysk, zawinięty, świński ogon, była czarna-podpalana (tak, słyszałam o jackach black tan, niestety również je widziałam – nawet takiego brzydactwa nie przypominała). Krótko mówiąc, wyglądała jak ogólnopolski pies typu burek podwórkowy, w czym rzecz jasna nie ma nic złego – lubię takie, o ile właściciele nie próbują mi wmówić, że to jakaś rasa. Dziewczę lat około trzynaście pocieszyło mnie jeszcze, że “może jak będzie duży, to będzie bardziej podobny” i odeszło w siną dal. Wiosną już jej nie widziałam – czyżby dżak rasel narozrabiał i poszedł na wieś?
Swoją drogą, pocieszył mnie również na samym początku naszego wspólnego z młodym życia pewien pan, właściciel krępego i raczej nieruchliwego labradora. Nasza rozmowa wyglądała mniej więcej tak:
– Co to jest?
– Jack russell terrier.
– Paaaaaaaani, taka rasa nie istniejeeeee, ktoś pani kit wcisnął, przecież widać, że to szczeniak labradora!
Spotkaliśmy się po mniej więcej roku, kiedy pan spojrzał na mnie, na psa, i zakrzyknął:
– No i widzi pani – nie dość, że ktoś wcisnął pani rasę, która nie istnieje, to jeszcze pani labrador nie wyrósł!
Najczęściej jednak spotykam się z zaciekawieniem i rozpoznaniem młodego jako “tego psa z ‘Maski'”, co i tak jest sukcesem, patrząc na stan polskiej wiedzy kynologicznej. Jeden pan w moim rodzinnym mieście, gdy czekaliśmy z młodym na M. pod sklepem, uczył się wymawiać nazwę rasy, co było moim zdaniem absolutnie urocze 😀
I niestety – bardzo często wszyscy są tak zachwyceni młodym, że od razu na myśl przychodzi im dziwna i szaleńcza idea wzięcia jacka do własnego domu, jako małego szczeniaczka. (Dodam, w ramach dygresji, że zachwyt największy następuje pomiędzy momentem, gdy młody cieszy się, prawie urywając sobie odwłok wraz z ogonem i liżąc wszystkich po tym, do czego dostaje, a chwilą, gdy mówię “siadaj”, a on siada i jest we mnie wpatrzony. Reakcja: “ojeeeeeeeeeeej, jaki on mąąąąądryyyyyyyy. Weźmy takiego!” Obrazuje to nie tylko fakt, że jacki są doskonałymi manipulatorami, ale także doskonałymi aktorami.) Na szczęście, wówczas uświadamiam im dwie rzeczy, których zwykle nie ogarniają: 1. co to znaczy wziąć szczeniaczka do domu, 2. co to znaczy wziąć szczeniaczka jrt do domu. Zazwyczaj wystarcza – ale o tym następnym razem.
No cóż, Tobie nie wyrósł labrador, ja mam niedorośniętego border collie, widocznie jedenasty z miotu 😉
Wypatruję już następnego postu…ciesz się, że Jax nie ma łatek – wtedy to już jest od beagla po reksia 🙂
Ha,ha, a ja się dziś dowiedziałam(w poczekalni do weta), że Magic jest w typie jacka, druga pani to ma parsona, a nie jacka, skoro ma dłuższe od mojej łapki. A na koniec okazało się, że … oboje są kuzynami bo ich mama i tata to miotowe rodzeństwo. 😀 😀 😛
Mi kiedyś ktoś powiedział że mój JRT jest ,,nędzną” podróbą oraz ich piesek jest najprawdziwszy(chociaż według mnie taki nie był ponieważ miał takie ,,nogi” jak west highland white terrier i miał dosłownie taką sierść jedynie mordka się trochę zgadzała oraz umaszczenie było podobne do JRT ) ale co ja wymyślam! Oni mają rodowód przecież oni się znają bardziej niż ja chociaż ja (tak myślę) już trochę o nich wiem czytałam o nich,miałam już 4 JRT i chyba wiem jak wyglądają 😉 No cóż do tej pory pani tak sądzi 😉 (dla upewnienia pytałam się 2 hodowców JRT oraz weta .No chyba oni też się nie znają tak samo jak ja skoro twierdzą to co ja 😀
Nie da się zaprzeczyć, że potwierdzeniem rasowości jest rodowód pochodzący z poważanej organizacji kynologicznej, np. FCI – u nas z ZKwP. Potwierdzenie wizualne czy to hodowców, czy weta (weci to akurat najmniej się znają) nic tu nie ma do rzeczy – jak to mawia moja mama, “na oko to chłop w szpitalu umarł”. 😉