Ostatnio natknęłam się w sieci na grafikę, która świetnie pokazywała połowę spotykanych na co dzień oraz w wakacje przypadków opieki nad dziećmi. Opiekunowie tak bardzo martwią się o wszystko, że dziecku nie pozwalają na nic, potem skarżąc się na jego brak samodzielności czy lękliwość. Podobnie jest – według moich obserwacji – z psami. Najpierw boimy się ich kontaktów z innymi czworonogami, a potem dziwimy się, dlaczego się boją. Ale nie chodzi tylko o lęk. Wiem, bo sama to przerabiałam.
Dlaczego lęk, nie strach?
Bo jest różnica. Nie jestem w tej kwestii specjalistką, ale z lękiem miałam sporo do czynienia podczas własnych problemów na tym właśnie podłożu. Ekspozycja na długotrwały stres, kiepska dieta i mało snu zaowocowało w moim przypadku ujawnieniem nerwicy lękowej, z którą musiałam sobie poradzić na kilka sposobów, również z pomocą fachowca. Nie ma w tym nic uwłaczającego – a warto uczyć się na cudzych błędach. Dlatego o tym piszę.
Strach odczuwamy wtedy, kiedy znajdujemy się w obliczu realnego zagrożenia. Czujemy, że rośnie nam tętno, możemy mieć wrażenie włosów podnoszących na się na karku. Dostajemy od organizmu adrenalinowego kopa, źrenice stają się rozszerzone, podobnie jak zwiększa się pojemność płuc. To wszystko oznacza, że nasz organizm nastawia się na scenariusz walki lub ucieczki. To samo dzieje się z dziećmi i… psami. Strach jest zupełnie naturalny i zdrowy!
Lęk z kolei nie ma wiele wspólnego z czymkolwiek zdrowym i pożytecznym. Zazwyczaj jest reakcją na sytuację irracjonalną, która pojawia się wyłącznie w naszej głowie na skutek wielu myśli, wyobrażeń czy skojarzeń. Znacznie pogarsza funkcje życiowe, paraliżuje i nas, i zwierzęta. Nie pozwala racjonalnie podejść do sprawy. Może wywoływać nieprzyjemne objawy – nagłe pocenie, zawroty głowy, wrażenie mrowienia kończyn, kołatanie serca, bóle brzucha, zaburzenia oddychania. Nie mija od razu, gdy minie zagrożenie. Zarówno z człowieka, jak i psa pozostawia po pewnym czasie po prostu ruinę.
Co robimy ze strachem i lękiem?
Generalnie przeżywamy je zwykle w samotności, choć właśnie lepiej w przypadku lęku jest nauczyć sobie z nim radzić przy pomocy specjalisty. Wiele osób jednak nie chce iść do specjalisty, a w głowie ma czarne scenariusze. Dotyczy to zwykle osób, które myślą „za dużo” w takim negatywnym sensie, są raczej pesymistami czy nawet racjonalistami, jednakże widzącymi raczej te ciemne strony wydarzeń.
I teraz do sedna. Jeśli kiedyś zostaliśmy okradzeni w pociągu w nocy, podczas gdy spaliśmy, to naturalnym jest, że będziemy takiej sytuacji unikać i jeździć albo w dzień, albo tak, żeby ktoś w przedziale – znajomy – zawsze czuwał. Ewentualnie znajdziemy inny środek lokomocji. Nie zaczniemy bojkotować pociągów i zabraniać wszystkim znajomym nimi jeździć, bo będzie to irracjonalne – ile razy jechaliśmy i nikt nas nie okradł?
Jeśli nasze dziecko biegło po podwórku i nagle się potknęło, przewróciło, uderzyło, nie zabronimy mu biegać – poprosimy o ostrożność. Jeśli spadło z drabinek (raz na sto razy), to zaapelujemy o uwagę, poinstruujemy, na co uważać, ewentualnie będziemy lepiej nadzorować zabawę. Jeśli chce sobie zrobić kanapkę, ale jest małe i nie ogarnia noża i innych rzeczy, to pomożemy mu ją zrobić albo damy produkty w plasterkach lub nieostry nóż, nadzorując proces i instruując, jak może uniknąć zranienia. I co zrobić, jeśli jednak się skaleczy.
Jeśli nasz pies został napadnięty podczas spaceru na smyczy przez innego psa luzem, to nie przestaniemy wychodzić na spacery, tylko zaopatrzymy się w gaz pieprzowy, a zdarzenie zgłosimy na policję. Jeśli pies na nadrzecznej plaży rozciął opuszkę o szkło, to następnym razem przejrzymy okolicę albo zmienimy teren na rzadziej uczęszczany. Jeśli na psa rzucił się inny pies, również na smyczy, to będziemy ostrożniej dobierać partnerów do witania się na spacerach.
To wszystko zrobimy, jeśli myślimy racjonalnie i jesteśmy w stanie przemyśleć ryzyko.
Ale zwykle większość osób tego nie robi.
Prywata: Mały Biały i bieganie luzem
Jak wiecie, dużo czasu spędzałam na psich adopcjach zanim trafił do nas Mały Biały. W efekcie widziałam wiele ogłoszeń psów zaginionych, bo puszczonych luzem na spacerze bez nauczonego przywołania. Gdy trafił do nas Mały Biały, nasze wyobrażenia o tym, jak to będzie wyglądało, legły w gruzach – przybył do nas pies zupełnie inny, niż myśleliśmy, pod względem zachowania. Nie było mowy o normalnym spacerze, jakimkolwiek kontakcie z człowiekiem, a co dopiero o puszczeniu luzem.
W swojej naiwności problemami podzieliłam się ze sporym gronem osób, otrzymując – wiem to dziś – idiotyczne odpowiedzi w stylu „nie wraca, bo nie biega luzem”, podczas gdy było zupełnie odwrotnie. Długo pracowaliśmy nad odwołaniem i przywołaniem – pracujemy nad nim nadal. Nie jest idealne. Ale jeszcze dłużej pracowałam nad swoimi lękami.
A co będzie, jeśli ucieknie i się nie znajdzie? Jeśli ktoś go przygarnie bez słowa i nie zareaguje na ogłoszenia? Jeśli trafi na stado dzików, które przerobią go na mielonkę? Albo ktoś go zastrzeli? Albo potrąci samochodów? Albo naje się jakiegoś świństwa, które ludzie wyrzucają z okien, i po prostu skona w męczarniach? W tamtym czasie spacery z psem były dla mnie źródłem stresu, co przekładało się też na naukę tego przywołania i odwołania.
Dopiero po pewnym czasie zaczęłam zauważać, że im ja spokojniej podchodzę do tematu, tym jest nam… lepiej. Nie, nie sprawiło to czarodziejsko, że Mały Biały zaczął nagle przybiegać na zawołanie, bo ja „wyluzowałam”. Raczej przestały mnie denerwować sytuacje, w których wiedziałam, że nie mogę go puścić luzem. Zaczęłam doceniać, że znam go na tyle, aby te sytuacje wyłuskać z drobnych sygnałów – bo to znaczyło, że mogę też stwierdzić, kiedy ten pies luzem może pochodzić.
Z perspektywy czasu sądzę, że on mógłby biegać czasem luzem o wiele wcześniej, niż ja byłam na to gotowa. Ale dobrze, że nie biegał, bo ja – czując lęk na myśl, że ucieknie i zginie marnie – na pewno zepsułabym nam przywołanie.
Samospełniająca się przepowiednia
Czego można nauczyć się z mojej historii? Że wiele takich sytuacji działa na zasadzie samospełniającej się przepowiedni. Przynajmniej według jej bohaterów, bo osoba postronna widzi to z boku zupełnie inaczej.
Sprawdź, czy pies musi lubić inne psy?
Dam Wam prosty przykład. Idę z psem na smyczy, maszerujemy przez miasto i trochę zewnętrznych dzielnic. Mijamy różne psy. Z jednymi Mały Biały może się witać, a z innymi nie. Jak ich dobieram? Na podstawie mowy ciała. Głównie właściciela. Większość osób jest spiętych na sam widok innego psa, zabiera swojego – obojętnego albo względnie pozytywnie zainteresowanego – czworonoga na siłę na bok. Pies prawie wisi na obroży, nie może normalnie podejść do Małego Białego i w momencie mijania zaczyna wooojnę. Zazwyczaj, gdy dochodzi do takiego kontaktu z drugim psem, właściciel trzyma go na smyczy tak, aby tylko dotknął się z Małym Białym nosem. Pies nie może go normalnie obwąchać, bo jest stawiany w pozycji konfrontacyjnej – i tak też się nastawia.
Nie mówię tutaj o psach, które już z daleka rzucają się na smyczy ani tych, które po prostu są przeprowadzone na zewnętrzną stronę i idą koło opiekuna. Nie zawsze psy muszą się witać. Mówię o tej większości – psach, które chętnie by się obwąchały, gdyby tylko dać im na to normalną szansę. Dlatego też zawsze, gdy psy wąchają się na smyczy, proszę opiekunów, aby nie trzymali ich kurczowo, tylko trochę popuścili. To plus moje „dooobry pies” skierowane do Małego Białego szybko powoduje, że 99% psów merda ogonami i już potem rozpoznaje się na spacerach. A od opiekunów czasem słyszę, że „przecież on nie lubi innych […]” – wstawcie sobie tutaj to, co tylko chcecie.
Psy, dzieci i nasze uprzedzenia
To samo obowiązuje w przypadku dzieci. Jest to powód, dla którego nie lubię chodzić na place zabaw – irytują mnie opiekunowie. Babcie, matki, ojcowie, którzy krążą za kilkulatkami i powtarzają „nie biegaj, bo się przewrócisz”, „nie dotykaj tego, bo się pobrudzisz”, „nie wchodź tam, bo spadniesz” albo (HIT!) „nie baw się z nim, bo to dzidzia”. Dziecko nie może zachowywać się naturalnie i nie może nawet zdecydować, z kim chce się bawić, choćby to było wspólne oglądanie resoraków.
Oczywiście, z drugiej strony mamy przeciwieństwo: ludzi, którzy uważają, że pies i dziecko mogą wszystko. Tego nie popieram – psów, które biegają luzem i robią, co im się podoba. Dzieci, które w knajpach zaglądają ludziom do talerzy i trącają ich, gdy ci jedzą.
Człowiek, który wszystkiego się obawia i przelewa swój lęk na psa i dziecko, nie wychowa pewnych siebie istot. Wychowa raczej zwierzę i człowieka, którzy będą bali się świata, bo ten w końcu jest straszny – dzieją się w nim same złe rzeczy, a wszystkie napotkane przeszkody są zbyt trudne, aby je pokonać. Zarówno pies, jak i dziecko wytworzą sobie mechanizmy obronne przed takim stanem rzeczy i mogą być nimi zarówno bardzo duża uległość, w której pozwolą skrzywdzić siebie, jak też agresja – właśnie po to, aby nie zostać skrzywdzonym.
A tymczasem warto sobie przypomnieć, że ten świat nie jest całkiem zły, i znaleźć takie miejsce do życia, w którym to poczujemy. Czasem trzeba posłuchać, czego chce nasze dziecko oraz czego jak pragnie zachować się nasz pies – i po prostu im nie przeszkadzać, a tylko dbać o bezpieczeństwo. Lepiej nauczyć je, jak robić niebezpieczne rzeczy bezpiecznie, a resztę – dobrze – zamiast tylko wisieć w świecie zakazów i własnych lęków.