Poszukując (póki co bezskutecznie) statystyk pogryzień przez psy w Polsce natknęłam się na pewien tekst. Nie będę go linkować, bo prasa jest raczej brukowa i nie przedstawia sobą większej wartości, ale zawarte w nim stwierdzenia spowodowały, że postanowiłam napisać tę krótką notkę.
Tytuł artykułu wskazuje na to, że… psom ufać nie można. Żadnym i nigdy. Dlaczego? Dlatego, że na podstawie bliżej nie przytoczonych badań naukowcy ze Stanów Zjednoczonych stwierdzili, iż przyjaznych ras psów nie ma. Przeczytałam artykuł (właściwie – notkę, bo długie to nie było) i znalazłam dwie rzeczy, które autor przytoczył na potwierdzenie swojej tezy. Pierwsza: że do pewnego szpitala w ciągu pięciu lat trafiło nieco ponad 500 dzieci pogryzionych przez psy, które były zazwyczaj psami znajomych czy rodziny – i najczęściej pogryzienia objawiały się jako rany twarzy. Druga: że na drugim miejscu owych statystyk stoją labradory, które przecież są takie łagodne i rodzinne, że aż strach o tym myśleć, jak mogły sobie pozwolić na pogryzienie kogokolwiek (tak, to zamierzona ironia).
Ku oddaniu sprawiedliwości dodam, że autor pisze jedną mądrą rzecz – aby nie zostawiać dzieci sam na sam z psem. I drugą, choć z niej moim zdaniem nie wyciąga z niej większych wniosków: że dzieci prowokowały psy ciągnięciem ich za ogon. No, ale w końcu to dzieci, to im wolno, nie?
Do czego dążę: do tego, że tytuł owego artykuliku nie brzmi „nieodpowiedzialni rodzice”, tylko wyraźnie wskazuje, ze wina leży po stronie psa. Że z psem człowiek może robić, co tylko zechce – ciągnąć za ogon, wkładać palce do oczu, do pyska, grzebać w misce, zabierać zabawki – a pies jak to cielę musi to znosić i najlepiej jeszcze merdać ogonem w podzięce za poświęcony mu czas. A tymczasem nie tak to wygląda i naprawdę bardzo rzadko pies sam z siebie jest agresorem – w ok. 1% przypadków (według weterynarzy) wynika to po prostu z chorób, np. guzów, które uciskają mózg, uszkodzeń układu nerwowego, powikłań po padaczce. I pojawia się zwykle w nieco późniejszym wieku.
Zastanówmy się więc, skąd bierze się ten agresywny pies? Czy w chwili, gdy dorośnie, budzi się w jego głowie szaleńczy plan zagryzienia wszystkich dookoła? Czy może, jak uważają co niektórzy, pies robi się agresywny, bo je czerwone mięso? Albo dlatego, że ma czarne podniebienie? A może niektórym rasom przestaje rosnąć czaszka, a rośnie mózg, robi się ucisk i stąd wszystkie problemy? Oczywiście, że NIE. Czy agresywne psy rosną na drzewach? Albo może wpadają w złe towarzystwo i po kątach podwórka czy na spacerach dają sobie w żyłę? Zdaje się, że i nie tutaj leży problem.
Problem leży w człowieku. Człowiek, który bierze psa – czy to dorosłego, czy to szczeniaka – bierze na siebie również odpowiedzialność za wychowanie tegoż. Może wybrać psa łagodniejszego z natury, „miękkiego” z charakteru, albo dla odmiany takiego o „twardym” charakterze, do wychowania którego potrzeba więcej wiedzy. Właściciel wybiera i ma do tego prawo – nie istnieje obowiązek posiadania psa, nikt nikomu psa na siłę nie wciska. Posiadacz psa odpowiada za zapewnienie mu właściwych, komfortowych fizycznie i psychicznie warunków życia. Takimi warunkami nie jest na pewno skazywanie niewychowanego psa na towarzystwo rozwrzeszczanych dzieci, które wkładają mu palce do oczu czy ciągną za ogon; krzykliwych nastolatków, którzy robią sobie zabawę z zabierania psu zabawki i drażnienia go czy szczucia na inne psy, bo wtedy się kreują na „takich twardzieli”. Właściciel, który bierze szczeniaka i pozwala mu na wiele zachowań, uważając je za zabawne (np. warczenie przy zabieraniu zabawek, dotykaniu jedzenia, szarpanie za ubrania) zdaje się nie ogarniać swoim niewielkim rozumkiem tego, że ten pies dorośnie – ale nie przemyśli jak człowiek swojego zachowania, tylko będzie nadal zachowywał się tak samo. I zamiast 5 kg szczeniaczka, który szarpie nogawki obcych ludzi na ulicy będziemy mieli 30 kg labradora, który wraz z nogawką szarpie czyjąś nogę. A wtedy przestaje się robić zabawnie.
Co więcej, prócz wychowania psa stosownie do otoczenia i norm takich, aby mógł on funkcjonować w społeczeństwie, właściciel musi również panować nad otoczeniem. Czyli nie pozwalać dzieciom na męczenie psa ani go z nimi nie zostawiać sam na sam, bo może skończyć się to tragicznie dla obu stron. Musi zachowywać się tak, aby psu zapewniać bezpieczeństwo i aby czworonóg miał w nim oparcie – wówczas nie będzie potrzebował rozwiązywać żadnych konfliktów czy sytuacji mu zagrażających zębami, tylko po prostu zda się na swojego człowieka, któremu UFA. I przede wszystkim: człowiek nie może wymagać od psa zachowań ludzkich. Pies wychowany na podwórku jako stróż nie rozpozna, czy przez furtkę wchodzi złodziej czy też może nigdy niewidziana ciotka – i zachowa się tak, jak został wychowany. Czyli będzie pilnował i stróżował. To człowiek jest od tego, aby myśleć o takich sytuacjach i zachowywać się stosownie, a także wychować swojego czworonoga tak, aby nad nim panować. Oraz wychować sobie otoczenia tak, aby nie uprzykrzało życia psu.
Oj zgadzam się. Przez tydzień, który mój pies spędził z rodzicami wrócił warczący, agresywny potwór. Do tego stopnia, że musiałam iść z nim na terapię, bo nie mogłam go zdjąć z fotela bez dotkliwego pogryzienia. Jak? Przychodził do moich rodziców mój bratanek. Mały potwór, same kłopoty z nim a rozpuszczony jak nie wiem co. Ciągał psa za ogon, uszy, łapał na gardło, kopał (!!), a że mój pies nie daje sobie w kaszę dmuchać i po prostu się boi to go gryzł, drapał itp. Nie mam mu tego za złe, bo pies po przejściach. Najgorsze było to, że pies dostawał lanie na to i w efekcie nie dął się nawet dotknąć. Po tygodniu musiałam rzucić szkolenie na którym byłam i wziąć psa. Po tygodniu dosłownie było prawie normalnie, a po kolejnych dwóch już zupełnie po staremu. Ale naprawdę, czy wszyscy myślą „Nie ważne co ja mu robię, mogę mu nawet żebra połamać, ale on nie ma prawa gryźć!”… Więcej rodzicom psu nie dałam. Jak muszę z powodów niezależnych przechować psa idzie do babci. Wraca grubszy, ale szczęśliwy 🙂
„A może niektórym rasom przestaje rosnąć czaszka, a rośnie mózg, robi się ucisk i stąd wszystkie problemy?”
O chryste :D:D Dobrze że nie nawiercają tych biednych labradorów żeby im ciśnienie zeszło 😀 No kur…cze średniowiecze :O Nie spotkałam się jeszcze z tymi teoriami, powątpiewam w nasz gatunek…
To pewnie te same matki co puszczają dzieci środkiem ścieżki rowerowej i krzyczą na rowerzystów że jadą rowerami…
Świetnie napisane!
Miałam kiedyś psa-mieszańca trochę większego od jamnika, którego małe dzieciaki od dalszej ciotki czy kuzynki (podczas rodzinnych wizyt) ciągnęły za sierść, za ogon, uszy… Co chwilę zwracałam im uwagę, że tak nie wolno, to psa boli, tłumaczyłam że z psem można bawić się inaczej, o ile zwierzak ma na to ochotę. Sam pies tez kiepsko to znosił, a gdy w końcu kłapnął zębami w odpowiedzi na takie „niewinne, dziecięce zaczepki” – cała rodzina zrzuciła winę na zwierzę. Myślałam, że szlag jasny mnie trafi! Na skutek tego z nieusłuchanymi dzieciakami nikt już się u nas później nie pojawiał, więc pies od tamtej pory miał spokój z ciąganiem za uszy (zawsze to jakiś plus).
Jakoś nie jestem w stanie pojąć tej „rodzicielskiej logiki” – „moje małe dziecko jest takie niewinne, jest za małe i za słodkie, żeby komuś zrobić krzywde”. No chyba jednak może! Co prawda małe dziecko od razu nóg zwierzakowi nie połamie, ale ból potrafi zadać.