Ostatnio zrobiło się ciepło, a na ulice wyszły tłumy osób, które dotychczas siedziały w domu. Są to zarówno psiarze, którym nie chciało się chodzić na długie spacery, gdy było zimno, jak również rowerzyści mogący w końcu odgruzować rowery, czy biegacze, rozpoczynający sezon. I już zaczęły się wojny podjazdowe – okazuje się bowiem, że część psiarzy nie jest w stanie koegzystować w jednej przestrzeni z rowerzystami czy biegaczami…
Garstka wspomnień
Jako dziecko i nastolatka uwielbiałam jeździć na rowerze – pasja ta zanikła, gdy przeprowadziłam się do dużego miasta, gdzie nie było miejsca na trzymanie roweru ani za bardzo przestrzeni na jeżdżenie nim w typowo rekreacyjny sposób. Szczególnie uwielbiałam wakacje, gdy wyjeżdżałam do dziadków, mieszkających na obrzeżach średniej wielkości miasta. Ich osiedle składa się wyłącznie z domków jednorodzinnych, jest oddzielone od reszty świata lasem, a tuż obok stoi dostępny dla wszystkich, bardzo duży “stadion”. Gdy tylko przyjeżdżałam do dziadków, robiłam trzy rzeczy: grałam na fortepianie, kradłam ledwo dojrzałą paprykę ze szklarni w ogrodzie i jeździłam po okolicy na rowerze.
Jak możecie się domyślić, domki jednorodzinne = psy. Większość rzecz jasna na posesjach, szkoda tylko, że często otwartych – a więc pies strzegł sobie terenu, do którego należało nie tylko podwórko, ale również chodnik oraz ulica. Do dziś pamiętam, jak jechałam na rowerze i dopadł mnie pies – dziś wydaje mi się, że był średniej wielkości, taki do połowy roweru dla 10-latki; wówczas miałam wrażenie, że to największa krwiożercza bestia, jaką spotkałam w życiu. Uczucie to potęgował fakt, że – choć z psami wychowałam się właśnie głównie u dziadków – to jednak nigdy nie byłam w sytuacji, gdy obcy pies zaatakował mnie nagle, wyskoczył praktycznie znikąd i zdecydowanie próbował mnie ugryźć. Nawet teraz pamiętam swój strach, strach 10-latki, która nie wiedziała, co zrobić, była kawałek od domu i starała się jak najszybciej pedałować, żeby tylko uciec przed psem. Udało się po czasie, który mnie zdawał się wiecznością, a pewnie trwał kilkanaście sekund – gdy odjechałam odpowiednio daleko od posesji, na której urzędował pies, zostawił mnie on po prostu w spokoju.
Dziś, ładnych kilkanaście lat po tym czasie, zachowałabym się pewnie inaczej, ale jako dziecko nie miałam tej świadomości. Nie mieli jej również liczni moi znajomi, którym – prędzej czy później – też przydarzyło się spotkać podczas jazdy na rowerze psa, który uparcie próbował ich pogonić. Jednemu się nawet udało – złapał mojego kolegę (już w liceum) za nogę, przez co kolega, prócz dziur w łydce, miał również wygięte koło i złamaną rękę, gdy z tego roweru spadł.
Bo pies ma prawo…
Mam bardzo dużo znajomych posiadających psy. Z jeszcze większą ilością stykam się na forach internetowych, Facebook’u czy w różnych grupach fanów czworonogów. Niestety, nie każdy psiarz jest czy może raczej – chce być – świadomy swoich obowiązków jako właściciel psa. Martwi i irytuje mnie, jako posiadacza psa, fakt, że wiele osób uważa, iż ich pies MA PRAWO gonić rowerzystów. Podobnie jak biegaczy. Dlaczego? Bo to PIES. I psy biegają za różnymi poruszającymi się rzeczami, bo taki mają instynkt i taką mają naturę.
Czy jednak faktycznie natura psa polega na bieganiu za ludźmi, którzy uprawiają jogging albo jadą na rowerze? Teoretycznie większość psów posiada instynkt pogoni – teoretycznie, bo widziałam równie wiele osobników z niego wypranych. Instynkt ten powinien być jednak ukierunkowany przez właściciela, który na pogoń pozwala bądź nie. Inaczej pies pogoni kota i wpadnie pod samochód; pogoni dzikie zwierzę i zostanie zastrzelony przez jakiegoś fanatyka, któremu sprawia to przyjemność (choć nie utożsamiam tego fanatyka z każdym myśliwym); pogoni za warchlakiem, który wszedł w krzaki, a tam napotka rozeźloną lochę, co się zdarzało już w tym roku (przy. aut. 2014), która po prostu będzie chciała roznieść go na kawałki razem ze stadem. Jeśli człowiek nie panowałby nad instynktem pogoni u psa, to nie byłby w stanie puścić go luzem, bo pies nie wracałby na zawołanie – w końcu instynkt byłby dla niego pierwotny i ważniejszy niż powrót do właściciela. Większość osób, które uważają, że pies ma prawo gonić rowerzystę czy biegacza, puszcza psa luzem. Skoro puszcza, to w świetle polskiego prawa tym samym gwarantuje, że nad psem panuje, czyli potrafi go przywołać. Z czego wynika więc fakt, że pies goni rowerzystę albo biegacza i nie jest odwoływany przez właściciela? Z nieumiejętności odwołania czworonoga, czy może po prostu… z czystej złośliwości psiarza?
…a człowiek prawa nie ma!
Psiarze wściekają się, gdy biegacz z pretensjami zawoła do nich, żeby zabrali swojego psa, który go goni i na niego szczeka. Czy to coś dziwnego? Czy każdy z nas chciałby być obszczekany i goniony przez obcego psa, którego zamiarów tak naprawdę nie jest w stanie być pewien? Gdy ostatnio jeden z biegaczy otwarcie napisał, że nosi ze sobą gaz pieprzowy, bo mimo wybierania pór i okolicy, kiedy i gdzie jest mało ludzi, ciągle spotyka psy, które za nim gonią – spotkało się to z niezwykłym oburzeniem właścicieli psów! A mnie to zupełnie nie oburza. Człowiek ma prawo czuć się zagrożony, gdy w jego kierunku czy przy jego nodze biegnie pies, który szczeka i który wyraźnie chce go pogonić – przecież przestrzeń publiczna jest przestrzenią wspólną. Nie każdy musi lubić psy, nie każdy musi chcieć ich towarzystwa – każdy musi je tolerować w przestrzeni publicznej, jeśli nie naruszają jego poczucia bezpieczeństwa czy prywatności. A takim właśnie naruszeniem jest pies, który goni rowerzystę czy biegacza.
Z Małym Białym miałam różne problemy, jeśli chodzi o zachowanie na spacerach – on kocha ludzi i był czas, kiedy próbował podbiec do większości. Dlatego właśnie wydawało mi się oczywiste, że ogromny nacisk musimy położyć na nauczenie go nie podbiegania do ludzi ogółem. A już szczególnie do ludzi, którzy coś robią – spacerują z dziećmi, uprawiają nordic walking, jogging, jazdę na rowerze, rzucają sobie ze znajomymi frisbee w parku czy grają w piłkę. I odwrotnie – ja też nie życzę sobie podbiegania psów, gdy coś robię, a zdarzyły mi się sytuacje jeszcze sprzed posiadania psa, gdy podbiegł do mnie pies, bo: 1. miałam w rękach piłkę do siatkówki, bo akurat graliśmy na osiedlowym boisku; 2. jadłam bułkę w drodze na uczelnię i pies skoczył na mnie, “bo on tak reaguje na jedzenie” (jak mnie uświadomił właściciel); 3. siedziałam na kocu w parku, a pies uważa siedzących ludzi za świetne towarzystwo do zabawy. Mam dużą dozę cierpliwości do psów, ale o wiele mniejszą do ich właścicieli. A to właśnie nie pies jest problemem w całej sytuacji, tylko właściciel, który nie potrafi być odpowiedzialny i myślący o czymś więcej, niż własnej wygodzie oraz czubku własnego nosa.
Psiarz ma argumenty
Wielu psiarzy próbuje się usprawiedliwiać, jeśli chodzi o podbieganie ich psów do biegaczy albo rowerzystów. Niestety, wytłumaczenie “to instynkt” czy “on tak ma”, to żadne wytłumaczenie. Jeśli, jako psiarz, nie panujesz nad swoim psem, to nie puszczaj go luzem, bo kiedyś może zdarzyć się tragedia – i naprawdę pół biedy, gdy biegacz da Twojemu psu po oczach gazem pieprzowym. O wiele gorzej, gdy pies zacznie gonić małe dziecko, które się przestraszy, spadnie z roweru i uderzy głową w asfalt albo złamie sobie rękę czy nogę. Będziesz wtedy odpowiedzialny za krzywdę drugiej osoby, która absolutnie niczemu nie jest winna, i wyhodujesz w społeczeństwie kolejnego człowieka, który zacznie nienawidzić psów – choć tak naprawdę psiarz powinien być tym, którego się nienawidzi. Bo, powtarzam – nie jest psa winą, że trafił do człowieka, który nie potrafi go wychować.
W ramach dyskusji z takim rodzajem właścicieli psów dowiedziałam się między innymi, że obowiązkiem rowerzysty jest zatrzymać się, i wtedy pies przestani go gonić – albo choć właściciel będzie miał czas, aby z godnością podejść i zabrać swojego rozhasanego czworonoga. Dowiedziałam się również, że ludzie uprawiający jogging robią to na złość psiarzom, bo sobie włączają “to Endomondo” (program zliczający kilometry, wyznaczający trasę oraz czas przebiegu – sama go używam na spacerach i wycieczkach) i potem szkoda im zwalniać czy się zatrzymać, bo nie będą mogli pochwalić się wynikiem. Pewnie takie osoby istnieją, za to na pewno biegacz nie ma obowiązku zatrzymywać się tylko dlatego, że psiarz nie panuje nad swoim psem.
Druga strona medalu
Jest oczywiście i druga strona medalu, choć ja osobiście byłam jej uczestnikiem jedynie dwa razy podczas całego mojego życia, i oba razy miały miejsce w dużym mieście. Ta kwestia dotyczy się głównie rowerzystów, ponieważ zauważyłam, że ludzie biegający podchodzą do swojego hobby bardziej “profesjonalnie” i starają się odpowiednio zadbać o wygodę oraz ciągłość treningu. Dwa razy zdarzyło mi się natomiast, że rowerzysta specjalnie wjechał między mnie a psa, raz pakując się po prostu na smycz i wyraźnie mając o to pretensje – mimo że szliśmy szerokim chodnikiem tuż przy trawniku, a nie było wyznaczonej ścieżki rowerowej.
Jedną z moich bolączek w dużym mieście byli rowerzyści. Nie znosiłam wręcz, gdy przejeżdżali obok z wizgiem, strasząc i mnie, i psa, pędząc między ludźmi w centrum miasta. Denerwowało mnie, gdy jechali stroną dla pieszych albo przejeżdżali przez przejścia, przez które przejechać nie powinni – choć pierwsza kwestia wynikała trochę z winy pieszych, bo nieraz widziałam ludzi idących spacerkiem po ścieżce rowerowej. Najbardziej denerwowało mnie, że – aby wyjść z klatki schodowej na spacer z psem – musiałam się najpierw wychylić zza ściany bloku i spojrzeć, czy nie jedzie żaden szalony rowerzysta, bo kilka razy wyszłam bez patrzenia i hamowanie odbywało się centymetry ode mnie i Małego Białego. A raz nawet rowerzysta jechał tak szybko i blisko mojej przyjaciółki, że prawie przewrócił ją w kupę, którą sprzątała po swoim psie. I to wszystko jest nie w porządku.
Po przeprowadzce do małego miasta myślałam, że problem ten jest już nieaktualny. Regularnie wychodzę na spacery z psem, a czasem z wózkiem dziecięcym i psem. Do wyboru mam dwie strony ulicy – po jednej jest chodnik oraz ścieżka rowerowa, po drugiej tylko chodnik (i tę stronę wybieram). Nie zliczę, ile razy słyszałam oburzone sapanie za plecami, bo rowerzyści, zwłaszcza starszej daty, mają gdzieś przepisy i jadą chodnikiem, mimo obecności ścieżki rowerowej po drugiej stronie ulicy. Zdarzyło mi się też, że kilka osób – tym razem młodszych – specjalnie przejechało tuż przy psie, żeby go wystraszyć czy może podjąć wyzwanie rzucone przez hormonalnie otumanionych kolegów.
Apel!
W każdej grupie zdarzają się ludzie nieodpowiedzialni, nierozważni, myślący tylko o sobie. Niestety – ludzie ci nierzadko wpływają na nasz ogląd całej grupy – ja żywo zraziłam się do rowerzystów w miastach, co jednak nie znaczy, że wszystkich uważam za idiotów bez wyobraźni. Dlatego apeluję do psiarzy – nie dajmy postrzegać sobie jako idiotów bez wyobraźni! Pokażmy, że jesteśmy odpowiedzialni za siebie, swojego psa, że szanujemy innych ludzi oraz ich prawo do spędzania wolnego czasu tak, jak tylko chcą. Reagujmy na ludzi pozwalających swoim czworonogom na gonienie kogokolwiek, czy będzie to człowiek na rowerze, biegacz, dziecko na rolkach czy deskorolce. Takie sytuacje mogą spowodować niemałe niebezpieczeństwo i dla człowieka, i dla psa, który trafi w końcu na psychopatę godzącego w niego nożem. Dziwi mnie niezmiernie, że ktoś spędza swój wolny czas z psem, powodując takie konflikty, utarczki, które prowadzą jedynie do niemiłych wspomnień i emocji. A jeśli zdarzy się, że pies pobiegnie – to zabierzmy go czym prędzej, przeprośmy i postarajmy się, aby nie zdarzyło się to nigdy więcej. Inaczej, przez tę grupę psiarzy pozwalających swoim psom na takie zachowanie, wszyscy jesteśmy postrzegani jako idioci, którym słoma z butów wychodzi. A najgorsze jest to, że cierpią na tym psy – bo nikt nie pomyśli, że one postępują po prostu według tego, jak zostały wychowane, i że to psiarz całkowicie odpowiada za całą sytuację.
Mój pies ma tendencję do gonienia, więc dlatego prowadzam go na smyczy. Nie należę do grupy, która uważa że pies ma prawo gonić. Ale należę do grupy, która za rowerzystami i biegaczami nie przepada. Bo jak napisałaś-są tacy, którzy mózgu nie używają i pojawiają się znikąd strasząc i mnie i psa. Pies szczeka, ja muszę opanowywać kołatanie serca. Odruchów nie jest łatwo kontrolować, jeśli puściłabym smycz a pies zaatakowałby takiego kogoś, ja bym się winna nie czuła. Szczerze mówiąc, mam nadzieję, że kiedyś jakiś pies nauczy takiego Pana/Panią Wszystko Mi Wolno, jakimś ukąszeniem w dupkę.
Wiesz, ja mówiłam jednak o czymś innym. Z biegaczami nigdy takiego problemu nie miałam. Tylko i wyłącznie z rowerzystami – oni wjeżdżają w nas, albo jadą za szybko na warunki, w jakich się poruszają. Biegacz nie ma obowiązku krzycząc do każdej mijanej osoby, że oto on, biegacz, biegnie i będzie biegł obok. Tak samo, jak ja, idąc gdzieś, nie muszę mówić, że idę (a często mnie nie słychać, bo rzadko stukam obcasami), a już kilka osób się przestraszyło. Szczekający na biegnących ludzi (czy np. bawiące się dzieci – one też biegają i krzyczą, nawet czasami nie zauważając psa i człowieka) pies to problem tylko i wyłącznie właściciela. Jeśli mój pies zaatakowałby kogoś takiego, to byłoby mi wstyd. Plus, zauważ – jeśli pies ugryzie kogoś takiego w przyszłości i Ty stwierdzisz, że go tym czegoś “nauczy”, to nauczy go jedynie tego, aby nienawidzić psów. Nie psiarzy – psów. I będą kolejne głosy, że psy z miast powinny zniknąć, bo to nie miejsce dla nich. I właśnie takimi rzeczami psiarze zniechęcają ludzi do psów, robiąc swoim czworonogom, które przecież kochają (?), krecią robotę.
Jestem i biegaczem i rowerzystą i psiarzem. Najlepszym sposobem na oduczenie psa biegania za ludzmi jest …bieganie z psem . I to zdrowe dla nas, i dla psa , no i dla ewentualnych biegaczy za którymi nasz pies nie pogoni. Miałam jeden przypadek kiedy z posesji wleciał na mnie niemały pies , wystaszyłam sie nie na zarty , ale właściciel był na tyle odpowiedzialny ze odwołał psa i przeprosił. Życze Wam więcej takich sytuacji !
Pzdr z Wro
Staram się schodzić z drogi biegaczom/rowerzystom i zajmować psa czym innym. Nie zawsze się da, bo zdarzają się królowie ścieżek na dwóch kółkach, którzy nie myślą w ogóle o ludziach idących daną ścieżką. Wielokrotnie ocierali się o mnie, gdy szłam bez psa; nie mówiąc już o tych, którzy na widok psiarza z pupilem po prostu głupieją doszczętnie. Przykład? Usuwam się ze ścieżki na trawnik, by facet mógł w spokoju przebiec, pies na smyczy stoi za mną, a biegacz… pakuje mi się w psa, machają rękoma i wydając dziwne dźwięki. Innym razem moja matka na spacerze została zwyzywana przez rowerzystkę popularnym polskim przecinkiem, po tym, jak kobieta prawie rozjechała mamę i idącego przy nodze psa na szerokiej ścieżce… Czas nauczyć siebie i psa lewitować 🙂
Bardzo mądry wpis, z którym zgadzam się w 100%. Ale muszę dorzucić swoje trzy grosze (nie byłabym sobą, gdybym tego nie zrobiła). Bardzo staram się panować nad swoim psem, uczyć go właściwych zachowań, tak, abyśmy mogły razem w pokojowy sposób funkcjonować w przestrzeni publicznej. Niestety, T. należy do rasy powszechnie uznanej za ładną (seter irlandzki), a tym samym prawie każdy, kogo mijamy na spacerze/ kto nas widzi nawet z daleka uważa, że T. może traktować jak, nieprzymierzając, kosz na śmieci, czy przystanek autobusowy. Pobawię się, skorzystam, porzucę – a właściciela zignoruję. I tak, ja staram się nauczyć mojego psa, że obcych należy ignorować, 8 na 10 spotkanych ludzi cmoka i próbuje T. przywołać (o sytuajach typu – ja w tramwaju z psem, cmokacz na przystanku/ ja z psem na trawniku, cmokacz po drugiej stronie ulicy to już nie wspomnę), a tym samym wysyła mojemu psu zupełnie odmienny komunikat od tego, który wysyłam mu ja. 1 na 10 ludzi T. zignoruje, a 1 na 10 się jej przestraszy. Zwariować idzie. A jakich ciekawych rzeczy się o sobie dowiaduję, kiedy zwracam cmokaczom uwagę…
Też jestem rowerowym zapaleńcem. Kilka razy zdarzyło mi się że gonił mnie pies, raz był to zwierz w typie wilczura, który…przeskoczył przez fosę aby uje*ać mnie w nogę! Uciekłam mu tylko dzięki mojemu dziadkowi, swoją drogą nadal nie rozumiem tego co pies miał do terenu za swoim płotem i za rzeką. Do tej pory szlag mnie trafia jak sobie to przypomnę.
Jednak co do rowerzystów to się zgadzam. Coraz większą tendencję widzę do bycia ponad wszelkim prawem i znakami. Tak jak też pieni mi się morda jak widzę mamusię puszczającą swoje potomstwo po ścieżce rowerowej, tak rowerzysta walący grubo ponad 20/h na wspoldzielonym to jest jakiś żart. Raz widziałam jak prawie przewrócił starszą kobietę i nawet się nie obejrzał. Jazda po anemicznym chodniku w mieście też już jest nagminna, jestem ciekawa ilu musi wjechać na pana dwa na dwa w typie “telewizory niese”, żeby zdjął ich z roweru i wytłumaczył dosadnie gdzie się jeździ. Nauka jazdy na rolkach na terenach współdzielonych to już w ogóle jest po prostu przykra, więcej człowiek ląduje na tyłku niż stoi na łyżwie i jeszcze usiłują mu wjechać do ucha na rowerze.
Ja generalnie nabrałam dużej rezerwy do rowerzystów właśnie we Wrocławiu, gdzie zwyczajnie mnie irytowali. Teraz, w mniejszym mieście, nie jest to aż tak nagminne, ale tutaj też ludzie chodzą ścieżkami rowerowymi (co jest chamstwem) albo np. jadą ulicą, potem przejeżdżają przez przejście (żeby nie stać na światłach) i bez żadnego dawania znać znów wjeżdżają mi prawie pod koła, bo przecież mogą. To nic, że ścieżka rowerowa czy praktycznie pusty chodnik są tuż obok. Dla mnie po prostu kulturalni ludzie szanujący się nawzajem tak nie robią – i tyle, cała filozofia 😉
Jestem z Górnego Śląska. W zeszłym roku odwiedziłem Wrocław (wcześniej byłem tam jedynie raz, jako dzieciak) i jedną z pierwszych wad jaką zauważyłem byli rowerzyści. Pędzący, niczym kamikadze, z grymasem oburzenia na twarzy. W końcu jak ci okropni piesi mogą się tak wlec czy blokować przejazd na chodniku szerokości 1,2 metra? Wrocławscy cykliści notorycznie ignorują ścieżki rowerowe, czy czerwone światło. Myślałem, że u nas rowerzyści są wyjątkowo mierni, ale po wizycie w stolicy Dolnego Śląska zmieniłem zdanie. Nie dziwi mnie więc fakt, że przytrafiły Ci się podobne perypetie (wjechanie w smycz).