Było już o przygotowaniu treningowym psa do wyjazdu, a dziś będzie o żywieniu. Mam wrażenie, że w ostatnich latach wokół tego tematu narosło sporo mitów i zachowań, cóż, według mnie na wyrost. Oto nasza – sprawdzona przez 5 lat – recepta na przygotowanie żywieniowe do wyjazdu.
Baza jak zawsze
Jak wiecie, karmimy suchą karmą (nie, nie przejdziemy na BARF-a, choć osobom to rozważającym oczywiście doradzamy, na blogu znajdziecie teksty i na ten temat). W związku z tym na wakacje zawsze wybieramy karmę, którą Mały Biały już zna – w ten sposób nie ryzykujemy, że dostanie biegunki czy po prostu nie będzie chciał jeść pokarmu, a my, będąc w środku gorczańskiej wsi, będziemy mieli do dyspozycji jedynie jakieś Pedigree 😉 Podstawową sprawą jest więc karma sprawdzona, czyli taka, jaką pies już kiedyś jadł. Co dalej?
Dalej dochodzimy do kwestii kaloryczności. Oczywiste jest, że pies w trakcie wysiłku, który określiłabym jako średnio intensywny, ale za to ciągły przez parę godzin, potrzebuje większej ilości kalorii. Najłatwiejszym sposobem jest po prostu podanie karmy w zwiększonej dawce, to czasami to oznacza podawanie jej nawet dwukrotnie więcej, jeśli zdecydujemy się na produkt z niską ilością białka czy tłuszczu. Z tego powodu zawsze zabieramy ze sobą taki pokarm, który ma wyższy poziom obu tych składników, co pozwala nam sensownie dopasować dawkowanie. W ten sposób pies dostaje dawkę 100% w dni, w które wysiłek ten jest niski, bo np. odpoczywamy, a także ok. 120-150% w dni, w które wysiłek jest większy.
Jak oceniamy, ile dać karmy? No cóż, przede wszystkim obserwując psa. Mały Biały należy do tego gatunku, po którym bardzo szybko widać, czy potrzebuje dodatkowej porcji kalorii, czy może to, co je, mu całkowicie wystarcza. Staramy się przy okazji nigdy go nie przekarmiać, bo to też nie o to chodzi, a obciążony układ pokarmowy z pewnością nie sprzyja wysiłkowi fizycznemu.
Co dodatkowo?
W zasadzie, po rozmowie z dietetyczką, którą znacie już z wpisu o diecie RAW, potwierdzone zostało, że samo zwiększenie dawki karmy jest wystarczające. Jednakże dodatkowo możemy chcieć psa trochę rozpieścić, dostarczyć mu dodatkowych smaków i kalorii, a także – wody. Z tego właśnie powodu wybieramy karmę mokrą, którą podajemy psu każdorazowo po większym wysiłku, gdy już porządnie odpocznie w kwaterze.
Wybór karmy mokrej rozpoczynamy już teraz, czyli na początku roku. Zdarzało się kilka lat pod rząd, że podawaliśmy tę samą karmę; co jakiś czas jednak, z uwagi na tworzone przez nas zestawienia, w ręce wpadają nam rozmaite nowości. Tym razem testujemy karmy mokre Renske w wybranych trzech smakach: z jagnięciną, z łososiem oraz mieszanką dziczyzny (dzik, bażant, królik, kaczka). Skąd taki wybór? Oto kilka aspektów, które nas przekonały:
- karmy mają rozsądne dawkowanie, które pozwala nam jedną dużą tackę wykorzystać w trakcie trzech dni;
- nie zawierają zbóż, dzięki czemu brak w nich zbędnych wypełniaczy;
- źródłem węglowodanów są świeże warzywa;
- mięso ma status „human grade”, a więc jest bardzo dobrej jakości;
- brak jest cukru i soli (często dodawanych jako „dosmaczenie” i uzależniających czworonoga od danego mokrego jedzenia);
- nie ma produktów ubocznych pochodzenia zwierzęcego, czyli rogów, kopyt, pazurów, piór itd.;
- brak konserwantów, barwników, aromatów, wzmacniaczy smaku i produktów z GMO;
- mają przejrzysty skład.
No właśnie, dotychczas to o skład się rozbijała cała sprawa, bo niestety – jak może zdążyliście przeczytać gdzieś na blogu – karmy mokre bardzo często mają kiepskie dawkowanie połączone z wysoką ceną i jednocześnie niejasnym składem. Bardzo mnie irytuje, gdy na etykiecie widnieje określenie „drób” (cóż to za drób, ja się pytam?) albo „mięso i produkty pochodzenia zwierzęcego (w tym 10% kurczaka)”… Dlatego pozwolę sobie pokazać Wam składy wybranych przez nas smaków (prócz nich znajdziecie jeszcze kurczaka, jagnięcinę bez glutenu, ale z brązowym ryżem, indyka, ryby oceaniczne, kaczkę i królika, indyka i kaczkę oraz jagnięcinę i kurczaka dla szczeniąt; w edycji limitowanej są kurczak z jagnięciną i indyk z żurawiną).
Skład karm Renske
Wersja z jagnięciną (Renske Dog Adult fresh meat lamb):
– składniki zwierzęce – 80% czystej jagnięciny;
– składniki roślinne – 4% batatów, 1% groszku, 1% marchewki (w sumie 6%);
– dodatki: prebiotyk FOS, minerały, wyciąg z wodorostów, ekstrakt z juki, żywokost lekarski, pietruszka, rozmaryn, czosnek, glukozamina i chondroityna.
Wersja z łososiem (Renske Dog Adult fresh salmon):
– składniki zwierzęce – 80% świeżego łososia;
– składniki roślinne – 10% ziemniaków;
– dodatki: wyciąg z wodorostów, minerały, prebiotyk FOS, ekstrakt z juki.
Wersja z dziczyzną (Renske Dog Adult fresh stew with game):
– składniki zwierzęce – 20% dziczyzny, 20% bażanta, 20% królika, 20% kaczki (łącznie 80%);
– składniki roślinne – 4% dyni piżmowej, 1% grochu, 1% marchwi (w sumie 6%);
– dodatki: prebiotyk FOS, minerały, wyciąg z wodorostów, ekstrakt z juki, żywokost lekarski, pietruszka, rozmaryn, czosnek, glukozamina i chondroityna.
Jak widzicie, w każdej wersji mamy aż 80% składników zwierzęcych, które są pełnowartościowe – czyli brak w nich produktów ubocznych po uboju, zaś mięso ma wysoką jakość. Wersja z jagnięciną jest najbardziej kaloryczna, następnie plasuje się wersja z dziczyzną, a na końcu, jak można się domyślać, z łososiem. Każda została wypróbowana przez Małego Białego (tak, drób w formie dziczyzny również, po wcześniejszej konsultacji i próbie ekspozycji), zasmakowała (przypominam, że nie wprowadzamy karm stopniowo, tylko po prostu je dajemy), nie spowodowała żadnych efektów ubocznych. Jedna tacka wystarcza nam na trzy dni. Zapach karmy nie jest bardzo intensywny, więc idealnie sprawdzi się do wspólnej lodówki na wyjeździe, a wygląd – widzicie sami. Oczywiście, dodatki chondroityny, glukozaminy wesprą suplementację i na pewno nie zaszkodzą 🙂
Zdarza się również, że podajemy przekąskę w trakcie podróży (a zazwyczaj mamy ją w zapasie, choć pies dostaje np. w podróży do domu, gdy już jesteśmy w samochodzie i porządnie odpocznie). Zazwyczaj jest to czyste suszone mięso bez żadnych dodatków. Powodów jest wiele – wśród nich są takie, że trudno jest nam znaleźć smakołyki, które swoim składem nie byłyby nieodpowiednie dla Małego Białego (bądź psiego gatunku ogółem, ale to inna historia).
Jedzenie – kiedy dawać?
Kolejnym dylematem często jest to, kiedy żywić psa, jeśli planujemy taki wysiłek. Generalnie wystarczy trzymać się stałych pór posiłków, ale czasem zdarza się, że to niemożliwe (np. wtedy, gdy wyjeżdżamy na trasę już o 3 nad ranem). W takim przypadku my osobiście podajemy po prostu trzy posiłki. Jeden przed wyjazdem (sam dojazd zajmuje zwykle minimum pół godziny), drugi ok. godzinę po powrocie do domu, a trzeci – wieczorem, po ostatnim spacerze. Wtedy na dwa razy rozkładamy porcję suchej karmy (rano i wieczorem), a mokrą dajemy jako porcję środkową.
Co z karmieniem psa w trakcie marszu? Przede wszystkim warto pamiętać o tym, że nie zawsze jest to konieczne – wystarczy obserwować swojego psa. Ba, czasem dodatkowy posiłek w trakcie marszu, zwłaszcza ciężkostrawny, podziała na niekorzyść psa, spowalniając go i obciążając dodatkowo organizm. Niestety zdarza się, że podany w nieumiejętny sposób będzie również prowokował problemy z układem pokarmowym, od wymiotów po skręt żołądka u dużych ras. Z tego powodu u dużego psa raczej nie zaryzykowałabym dodatkowym posiłkiem. U Małego Białego zawsze mamy coś w zapasie. Dajemy wyłącznie podczas długiego postoju (+30 minut), mniej więcej pośrodku, aby pies trochę odpoczął, napił się wody, zjadł, i jeszcze odpoczął po jedzeniu. Przyznam jednak, że zdarza się nam to raczej rzadko – trasa musi być naprawdę wymagająca i trudna.
Co z wodą?
Oczywiście istotna jest – jeśli nie najistotniejsza już na samej trasie – woda. Bierzemy ze sobą zawsze butelkę wody źródlanej, z której korzystamy do spółki z psem. Istnieje specjalna woda dla psów… i jest porównywalna z tą ludzką. Przyznam się Wam też szczerze, że Mały Biały wręcz z upodobaniem wypija wodę z mijanych potoków, a jak potok wyleje i płynie ścieżką, próbuje choć liznąć kamień co kilka kroków 😉
Kilkakrotnie pojawiło się w prywatnych wiadomościach pytanie o to, czy dajemy psu izotoniki. Nie, nie dajemy – nie widzimy takiej potrzeby, zresztą potwierdzają to zarówno dietetyk, jak i lekarz weterynarii. Podajemy zwykłą wodę, która jest zupełnie wystarczająca w połączeniu z ogólnie większą kalorycznością karmy.
Wodę podajemy zazwyczaj po prostu w podróżnej, silikonowej misce, która jest wygodnie składana i nie zajmuje wiele miejsca w plecaku, a dodatkowo – szybko wysycha. Zasadniczo dajemy psu pić co pół godziny plus oczywiście na długich postojach miska dostępna jest cały czas. Jeśli panuje upał, staramy się proponować wodę częściej – pies decyduje, czy wypije. Wyleczyłam się już z lania ogromnych ilości, bo pies się tak „rzuca” na miskę, a potem… wypija trzy łyki i odchodzi. Lejemy w niedużych ilościach i dolewamy, jeśli jest taka potrzeba. Jak wspomniałam, prócz samego dawania wody z butelki pies chętnie korzysta z naturalnych źródeł wody. Zarówno do picia, jak i moczenia łap 😉