O kocie, który miaucząc, śpiewa psalm…

Uwaga, dziś będzie nieco inaczej niż zwykle. Na kanwie ostatnich wydarzeń miałam nieco więcej impulsów do przemyślenia tego, jak naprawdę wygląda stosunek księży do zwierząt. Będzie więc trochę światopoglądowo, aczkolwiek nie propagandowo.

Pamiętam swoje oburzenie w szkole podstawowej, gdy pani katechetka powiedziała, że zwierzęta nie mają duszy. Nie miałam wtedy żadnego psa czy kota, ale byłam pewna, że mój żółw Marceli z pewnością duszę posiada. Tak samo jak psy moich dziadków czy koty wujostwa. Nie wyobrażałam sobie, że może być coś bardziej czystego i nieskazitelnego niż dusza zwierzęcia, które nie jest przepełnione złośliwością i chęcią niszczenia dla samego niszczenia. Myśl o tym, że po śmierci będą otaczać mnie tylko ludzie, a zabraknie mojego żółwia, załamała mój 10-letni światopogląd. To chyba był pierwszy moment, kiedy stwierdziłam, że do takiego nieba nie warto iść – bo nie będzie różnić się wiele od ziemi.
Gdy dorosłam, wybrałam swoją własną ścieżkę – ale to nie o niej dziś będzie. Będzie o tym, że na mojej ścieżce stanęły zwierzęta. Zwierzęta skrzywdzone, czasami celowo, czasami przez totalne zaniedbanie, lenistwo czy niewiedzę. Wtedy politycy zaczęli mówić, że pies przy budzie na łańcuchu to polska tradycja. Ta sama tradycja zdawała się wyglądać z Kościoła. Najpierw przekonała mnie o tym sprawa kotów księdza Twardowskiego – w którą poniekąd również byłam zaangażowana na różnych poziomach. Potem też nie trzeba było szukać daleko – pod koniec poprzedniego roku było głośno o sprawie księdza, który trzymał psa na łańcuchu przytroczonym… do muru kościoła. Na tyle krótkim, że pies do budy nie miał szansy wejść.
DSCN9267
Generalnie oburza mnie i smuci ludzka bezmyślność, okrucieństwo, satysfakcja płynąca z tego, że mogą pokazać swoją władzę nad stworzeniem tak bardzo słabszym i zależnym od człowieka, jakim jest pies czy kot. Zdarza się to ludziom każdego pokroju – głośno było o sprawie, w której psa zagłodziła działaczka organizacji prozwierzęcej, a takich zdarzeń spotkałam już co najmniej kilka w trakcie ostatnich 10 lat wolontariatu. Niemniej jednak, jako osobę wychowaną w pewnych granicach zasad i światopoglądu, najbardziej raziło mnie okrucieństwo księży czy zakonnic – czyli tych, którzy powinni dawać przykład. Z jednej strony, są tylko ludźmi, a ludziom zdarza się popełniać rozmaite błędy, niezależnie, czy nazwiemy je grzechami, pomyłkami, zaniedbaniami. Z drugiej strony, trudno jest mi oprzeć się wrażeniu, że Kościół zarzuca dziś wiernym odejście od zasad życia religijnego, po czym… sam to robi. Może i zwierzęta, według tej wiary, nie mają wstępu do nieba, jednak – według tych samych zasad – są istotami bożymi, którym należy się poszanowanie. Ale, nie wnikajmy w teorie wiary…
Dlaczego o tym piszę? Ostatnio, przy okazji załatwiania kilku spraw związanych z naszą zmianą stanu cywilnego, miałam okazję gościć w niewielkim, zabytkowym klasztorze. Przyszło mi tam spędzić w sumie kilkanaście godzin w ciągu dwóch dni. Pierwszego dnia, gdy podziwiałam XVII-wieczną konstrukcję (i żałowałam, że nie wzięłam aparatu), mój wzrok padł na kota. Kot leżał sobie beztrosko w zamkniętej części klasztoru, za pokaźną kratą, a potem przyszedł do zgromadzenia ludzi, głośno manifestując swoją obecność miauczeniem. Ksiądz prowadzący ten przybytek surowo spojrzał na kota, po czym… uśmiechnął się, powiedział, kto zacz, a następnie grzecznie kota wyprosił z sali. Kot przewijał się jeszcze między nami, a ksiądz opowiedział historię o tym, że mruczek uległ wypadkowi, trafił do nich, a po wyleczeniu zamieszkał w klasztorze. I teraz chodzi za nim jak pies, towarzysząc mu przez większość dnia.
Muszę przyznać, że to wydarzenie sprawiło, iż do całego pobytu w klasztorze podeszłam zupełnie inaczej. Dosłownie – od lat nie spotkałam się z księdzem czy jakimkolwiek przedstawicielem czy przedstawicielką Kościoła, którzy tak zachowaliby się w stosunku do zwierzęcia. A na drugi dzień czekało mnie jeszcze większe zdziwienie. Podczas mszy w kameralnym, przepięknym kościele do wnętrza weszła kotka. Usiadła na środku i zaczęła miauczeć do wtóru słów księdza. Ksiądz – tym razem inny niż dnia poprzedniego – zaczął się śmiać i przedstawił nam uroczą krówkę (kot o czarno-białym, łaciatym umaszczeniu) jako największą dewotkę w parafii, która stara się nie opuszczać żadnej mszy. Kot pomiauczał, poprzechadzał się przy ołtarzu, po czym położył się w ciepłym kącie ławki i poszedł spać.
Dlaczego o tym mówię? Na pewno nie po to, aby kogokolwiek bronić, nawracać, przekonywać. Raczej dlatego, że wróciła do mnie nadzieja – wiara w to, że może jest jakaś szansa dla ludzkości, choć miał to być jej mały, lokalny skrawek. Dla wielu osób wierzących ksiądz jest – choć nie do końca powinien być – wyrocznią. Jeśli ta “wyrocznia” choć raz pokaże, że warto dbać o zwierzęta, to może jest szansa, że wszystko potoczy się inaczej, lepiej? Może ktoś, kto nie przejmował się zwierzętami, nie odwróci wzroku od porzuconego, zasmarkanego kociaka, i choćby zaniesie go do weterynarza? Albo wystawi trochę jedzenia psu, który przybłąkał się pod bramę? A może to tylko moje myślenie życzeniowe…? Niemniej, takie sytuacje sprawiają, że jakoś mi lżej na duszy – i mam nadzieję, że mojemu psu również.
DSCN9312 - Kopia

O autorze

0 thoughts on “O kocie, który miaucząc, śpiewa psalm…”

  1. Co to za historia z księdzem Twardowskim? Nic nie słyszałam. Mnie tylko zawsze śmieszyło, że ile razy ksiądz po kolędzie przychodził do rodziców to zawsze widząc koty narzekał, że ludzie to teraz za dużo czasu marnują na psy i koty zamiast dzieci robić etc. Sam zaczynał temat, sam go ciągnął i tyle było “duszpasterskiej wizyty”.

    1. Po śmierci księdza Twardowskiego zakonnice wyrzuciły koty, pozbawiając je schronienia – i nie widziały w tym nic złego. W końcu kociarze je wyadoptowali.
      U moich rodziców w tym roku ksiądz po kolędzie przywitał się z kotem, który zwyczajowo wszedł mu pod sutannę (co roku kota nie może się nadziwić, czemu faceci chodzą w sukienkach i co mają pod spodem), a potem plotkował z moim tatą na temat tego, gdzie warto pójść w Tatry. I nawet wzbraniał się przyjąć kopertę 😉

      1. U mnie tylko Pani urzędnik przestraszyła się kiedyś starej jak świat Kicuchy, kotki która siadała jak wmurowana na telewizorze. “O jezus! myślałam, że to jest figurka!” – kiedy kot postanowił zeskoczyć 🙂

  2. Pani Paulino… nie było potrzeby sie obawiac tej notki jest rewelacyjna, inna i kto powiedział, że na tematycznych blogach nie ma miejsca na własne refleksje. Ja jestem za!!

  3. Bardzo fajna i ciekawa notka. Niestety, ludzie w stosunku do innych ludzi potrafią być okrutni, bez serca i duszy, a co dopiero do zwierząt. Oczywiście nie możemy generalizować, ale taka jest prawda.

  4. Patrycja Wisniewska

    Bardzo fajny wpis…..szczególnie dla tych, którzy odsunęli się już bardzo, bardzo daleko od kościoła :). Swoją drogą zawsze mnie zastanawia czy “wypada” wejść na cmentarz z psem czy też nie……w sumie chciałabym aby mój syn dajmy na to odwiedzał mój nagrobek z moimi psami. Dla mnie nagrobek to “tylko” symbol nieżyjącego człowieka, a co jeśli za tym człowiekiem też tęskni jakiś pies? Powinny te psy odwiedzać nagrobki czy nie powinny…..trochę się przekomarzam, ale zupełnie nie wiem jakie jest podejście kościoła do tego. Kilka razy weszłam na cmentarz z psem, pilnując, aby na nic nie nadepną ani nie zniszczył. Nie widzę w tym osobiście nic “zdrożnego”.

    1. Przez trzy lata, chodząc do liceum, przechodziłam przez cmentarz. Mieszkały tam sobie różne zwierzątka, głównie koty dokarmiane przez stróży. Nigdy jednak nie widziałam nikogo z psem – na niektórych cmentarzach są znaki, że z psami nie wolno. Rozumiem to tylko pod jednym względem: ludzi, którzy po psie nie posprzątają. Ale, idąc tym tokiem rozumowania, na cmentarz dla zwierząt powinny mieć wstęp jedynie… zwierzęta. Dlatego nie widzę nic zdrożnego w wejściu na cmentarz z psem.
      Co do odsunięcia od kościoła – mój Tata zawsze powtarza, że do koscioła nie chodzi się dla księdza, ale dla wiary. Ja przekornie powiedziałam, że nie chodzi się dla księdza, ale pomimo niego… 😉 Niemniej – jednak jest on celebrantem, więc jest w tym kościele istotny. I wierzę, ze wielu ludzi od wiary pojmowanej jako chodzenie do kościoła – odstrasza właśnie ten ksiądz. Teraz jesteśmy przed ślubem, trafiliśmy u mnie w kościele, gdzie będzie ślub, na bardzo fajnego księdza. Ale u przyszłego męża mego – niestety jest tragedia. Jedyne, co księdza interesuje, to pieniądze, im więcej, tym lepiej. Jest do tego stopnia w nie zapatrzony, że gdy znajomy student dał 20 zł za papierek o bierzmowaniu zamiast oczekiwanego 50 zł – to zwrócił uwagę jego matce przy najbliższej okazji, że syn dał za mało. I wierzę, że do takiego koscioła nikt nie ma ochoty chodzić, bo i sama nie mam na to ochoty.

    2. Moja Babcia – w małym miasteczku na Dolnym Śląsku – chodzi z jamnikiem na grób mojego nie tak całkiem dawno zmarłego Dziadka. Jamnik doskonale wie, kto tam leży. Siada w takiej zadumie i naprawdę smutku przy “głowie” Dziadka i przez kilkanaście minut nie chce stamtąd odejść.
      Zwierzęta wiedzą.
      Po prostu.

  5. Pingback: Jaki był rok 2015? - Biały Jack

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top
x  Powerful Protection for WordPress, from Shield Security
This Site Is Protected By
Shield Security