Dziś temat będzie kontrowersyjny. Oczywiście, większość z Was zdziwi stwierdzenie, że prawdziwy, dobry, pracujący z powołania weterynarz to rzadkość, bo każdy ma swojego “weta”, który zazwyczaj jest jednym z najlepszym. No właśnie, najlepszych – to słowo klucz. Bo w każdym większym mieście jest wielu weterynarzy, z których jedynie paru jest znanych i mających dobrą opinię. W małych miastach czy na wsiach bywa tragicznie – zwłaszcza, gdy weterynarz leczący zwykle zwierzęta gospodarskie weźmie się za zwierzęta towarzyszące. Argumenty, które przedstawię, pochodzą jednak z moich prywatnych, kilkuletnich doświadczeń zarówno z Małym Białym, jak i tymczasami.
Behawior? Nie istnieje!
Może nie jest to najistotniejsze, ale jednak jest to jedna z rzeczy, które mnie drażnią. Znam pochodzenie tego problemu – mam znajomą studentkę weterynarii, która przyznaje, że na studiach jest skandalicznie mało informacji na temat zwierzęcego behawioru. Zupełnie, jakby ten nie istniał. Ogromny problem jest w przypadku kotów, które uważa się za ludzi, tylko pod postacią zwierzęcia. Ja jednak powiem parę słów o psach, bo w tym środowisku się obracam.
Zupełnie rozwalił mnie weterynarz, który na widok dyszącego ze stresu psa, siedzącego w otwartej poczekalni (w zimie) stwierdził, że chyba mu gorąco. Nie dał sobie przetłumaczyć, ze jest inaczej. Również popiskiwanie łączy się zwykle z pytaniem “coś go boli?”, a gdy powiem, że nie, bo to jest reakcja wynikająca z psiego podjarania – pojawia się pełna niedowierzania mina i spojrzenie jak na wariata. Bo kto to widział, żeby pies z emocji piszczał!
Pies, u którego zachowanie czy charakter albo lęki są przyczynami fizycznych problemów to czarna magia. Najlepiej od razu dać antybiotyk i kroplówkę na biegunkę czy steryd na drapanie i tak to powtarzać – w końcu klient wraca!
Badania? Ja wiem “na oko”!
To chyba najbardziej irytująca rzecz w przypadku weterynarzy. Takie przypadki można mnożyć, niektóre są zabawne i wywołują pobłażliwy uśmiech, inne zaś skończyły się tragicznie – jak ten, gdy suczkę po ciężkim zabiegu, leżącą w szpitaliku, nakarmiono tak, że po prostu umarła…
Najwięcej przebojów w tej kwestii miałam ze szczeniakami z domu tymczasowego. Część weterynarzy słysząc, że pies jest ze schroniska, każde kichnięcie uważało za nosówkę, a każdą luźną kupę – za parwowirozę. Jeden ze szczeniaków, które trafiły do mojej znajomej, miał przewidziane przez weterynarze… 9% szans na przeżycie! Bez żadnych badań stwierdzono, ze biegunka bierze się z tego, iż pies umiera na parwowirozę, ponieważ jest ze schroniska. Wszystko się zgadza – prócz tego, że pies był zupełnie aktywny, miał apetyt, pił normalnie, skakał, bawił się i nie miał gorączki ani krwawych wymiotów i biegunki. No, ale to szczegół – po co robić badania, lepiej stwierdzić na oko. Okazało się, że biegunki wynikały z faktu, iż właściciele karmili szczeniaczka chlebem z masłem i mlekiem.
Przypadki można mnożyć… Pies się drapie? Dajmy steryd, to nic, że po nim przez kilkanaście dni nie otrzyma się prawidłowych wyników badań! Pies kaszle? Damy popularny antybiotyk, po co wymaz z gardła! Pies ma duży, obolały brzuch? Na pewno robaki, dowalimy mu leki przeciwpasożytnicze bez żadnych badań kału ani dokładnego wywiadu, bo to NA PEWNO to!
Badań nie ma, bo… właściciel nie prosi!
Takie tłumaczenie usłyszałam kiedyś od weterynarza, gdy zapytałam go, czemu daje psu dość inwazyjny lek bez żadnych badań. “Bo pani nie pytała o badania”. No świetnie, ale mam wrażenie, że idąc do specjalisty – spodziewamy się, ze to on jest specjalistą. W innym przypadku, idąc do kardiologa powinniśmy znać wszystkie badania i leki oraz doradzać, które ma nam przypisać; idąc do stolarza, powinniśmy powiedzieć mu, jak ma wszystko wyliczyć i jakich materiałów pod kątem jakości i firm używać. Od tego są specjaliści, aby znać się na rzeczy i proponować możliwie najlepsze rozwiązania dla danego przypadku – również w przypadku lekarzy weterynarii. Nieraz widywałam zaskoczone spojrzenie, gdy nie zgadzałam się na podawanie psu antybiotyku bez badania krwi czy wymazu. “Bo pani musi za to dodatkowo płacić”. No muszę, ale to chyba są moje pieniądze? Choć z drugiej strony dla weterynarza nieraz takie leczenie na oko przynosi większą korzyść. Można powiedzieć właścicielowi, że tamto leczenie nie przynosi efektów i trzeba zrobić nowe. I zapłacić za nie.
Małe zaniedbania
Takie zaniedbania są niezauważalne dla osoby, która nie “siedzi” w temacie, a nie powinny się pojawiać. Co do nich należy? Na przykład dawanie środków przeciwpasożytniczych “na oko”, bez zważenia psa. Szczepienie psa bez wcześniejszego badania. Przypisywanie leków na podstawie “doświadczenia”, bez dokładnego badania psa. Brak badania krwi albo choć badania osłuchowego przed podaniem narkozy. To wszystko może doprowadzić do choroby, a w poważniejszych przypadkach nawet do śmierci zwierzęcia.
Idealny weterynarz
Zapytacie więc – czy taki w ogóle według mnie istnieje, skoro jestem tak nastawiona? Trzeba jednak zrozumieć, że to nie jest nastawienie z gruntu negatywne. Po prostu miałam do czynienia z dużą grupą weterynarzy i jestem skłonna przyznać, że 70% nie powinno wykonywać zawodu. Nie wiem, z czego wynika ich styl pracy: z dużej ilości przypadków, “zmęczenia materiału”, znudzenia, mechanicznego działania… Na pewno jednak nie przysparza ono klientów, zwłaszcza w młodszym pokoleniu, które jest nieco bardziej świadome, czego wymagać od weterynarza – internet pozwala na dostęp do wielu materiałów i wymiany doświadczeń. Znam kilku weterynarzy, którym trudno cokolwiek zarzucić, bo są profesjonalistami i można ich z czystym sumieniem polecić. Nie zdarzają im się małe zaniedbania, do każdego przypadku podchodzą indywidualnie na tyle, na ile się da, zależy im na zwierzęciu, poszerzają swoją wiedzę i starają się rzetelnie badać czworonożnego pacjenta. Wszystkim życzę kontaktu z takimi lekarzami weterynarii.
A czy mogłabym poprosić o podzielenie się namiarami na tych godnych zaufania weterynarzy? Będę ogromnie wdzięczna.
Łatwiej będzie, gdy podasz miasto – może wtedy ja bedę kogoś znała albo ktoś z czytelników Ci kogoś poleci 🙂
Wrocław 🙂 Chyba już byłam trochę niprzytomna pisząc, bo wydało mi się to takie oczywiste 😉
My we Wrocławiu chodziliśmy do baaardzo obleganego doktora Molendy w Doranie na Legnickich. Na profilaktykę plus przypadki nagłe sprawdził się bardzo dobrze – jako ogólnego weterynarza mogę go polecić 🙂
Dzięki! Nie dość, że dobry, to jeszcze całkiem blisko domu 🙂 Aż mnie mogę się przestać dziwić, że ktoś kto ma pacjentów na pęczki, umie każdemu poświęcić dostatecznie dużo czasu i uwagi i nie myśli wyłącznie złotówkami. Takie niestety miałam doświadczenia.
A tak z ciekawości – mają tam usg itp. aparaturę?
Powiem Ci, że nie mam pojęcia, czy mają – myśmy co najwyżej robili badania pod mikroskopem. Na pewno dają wlewy, robią też zabiegi. Musiałabyś dopytać, bo coś mi się kołacze, że mają, ale kurczę – głowy nie dam sobie obciąć.
U doktora zwykle jest kolejka, ale poświęca pacjentom tyle czasu, ile trzeba. Nigdy też nie przepłaciłam, np. za powtórne wizyty kontrolne nie płaciłam – wyłącznie za ew. leki. Moja sąsiadka z CTR-ką chodzi tam regularnie, bo suka ma chore nerki, i bardzo sobie chwali, bo doktor i dzwoni, jak są wyniki, i dobiera terminy zabiegów tak, żeby jej pasowało. Mnie też ten wet został polecony przez innych 🙂
Bardzo dobre wieści! Przy najbliższej okazji tam podjadę i popytam. Cieszę się, że podzieliłaś się takim fajnym kontaktem 🙂
Doktor Kanzawa, przyjmuje na Czajkowskiego.
Zanim do niego trafilam, poszlam do osiedlowego weterynarza z intensywnie drapiacym sie psem. Zaznacze, ze bylo to 3 dni po adopcji, wiec bylam lekko zestresowana, bo pies drapal sie tak, ze nie zasnac. Bez zadnego badania lekarz stwierdzil – pchly! Po czym zaaplikowal zastrzyk antyswiadowy (w bardzo stresujacy sposob, niemalze krzyczac na mnie “prosze go trzymac, prosze go trzymac” – to bym jedyny raz kiedy widzialam mojego psa trzesacego sie…)
Po 2 dniach drapanie wrocilo, pojechalam wiec do doktora Kanzawy, po zrobieniu rozeznania wsrod znajomych psiarzy. Pies przeszedl kompleksowye badania i dokladna diagnoze; nie trwalo to krotko, ale przynioslo efekt 🙂 Okazalo sie tez, ze mozna zrobic psu zastrzyk tak, ze nawet tego nie zauwazy… Dzieki zdiagnozowaniu grzybicy udalo sie zatrzymac postepujace lysienie psa i po kilku tygodniach kuracji piesek cieszy sie pelnia zdrowia 🙂
Gdyby ktoś szukał dobrego weterynarza w Rzeszowie to “Jamnik”!!! Tylko i wyłącznie! Przerobiłam wielu weterynarzy, ponieważ jestem człowiekiem który żyje z kotami, psami i czasami mniejszymi gryzoniami. Trafiali się lepsi, gorsi i też niestety tacy którym powinno się zabronić wykonywania zawodu. Najgorszy przypadek na jaki trafiłam to pani naciągaczka, która za ogromne pieniądze sprzedała mi kilogram psiej suchej karmy w worku strunowym co jak się okazało była karma przesypana z darmowych próbek które ona dostawała zamawiając karmę na sprzedaż. Znajomej wciskała przez pięć lat podobną karmę dla psa “alergika”, pies okazał się być zdrowy a ona płaciła majątek za “specjalną” karmę którą kupowała oczywiście u tej babki (nie będę podawać nazwy powiem tylko ze to z osiedla Nowe Miasto).
A wracając do “Jamnika”, pełen profesjonalizm, większość badań robią na miejscu no i nie naciągają (jako ich stały klient wiem co mówię, czasami rachunek dostałam cztery razy mniejszy niż się spodziewałam). No a najważniejsza rzecz, pracują tam ludzie z sercem, troskliwi, dbają o swoich pacjentów i myślę, że kochają swoją pracę. Kiedy musiałam uśpić swojego psa byli naprawdę współczujący i troszczyli się nie tylko o niego ale i o nas. Naprawdę polecam.